Sortowanie
Źródło opisu
Legimi
(18)
Katalog zbiorów
(12)
IBUK Libra
(2)
Forma i typ
E-booki
(15)
Książki
(12)
Audiobooki
(5)
Proza
(5)
Literatura faktu, eseje, publicystyka
(3)
Publikacje popularnonaukowe
(2)
Albumy i książki artystyczne
(1)
Dostępność
dostępne
(18)
wypożyczone
(2)
tylko na miejscu
(1)
nieokreślona
(1)
Placówka
Wypożyczalnia dla Dorosłych
(9)
Filia Magdalena
(5)
Filia Zawodzie
(6)
Biblioteka Naukowo-Techniczna
(1)
Czytelnia - wypożyczenia krótkoterminowe
(1)
Autor
Sekuła Helena
(3)
Bożkowski Jeremi
(2)
Iredyński Ireneusz
(2)
Konwicki Tadeusz
(2)
Szczepanik Monika
(2)
Tomasz Leszkowicz
(2)
Czarnowski Ryszard Jan
(1)
Czyżewski Andrzej
(1)
Fedyszak-Radziejowska Barbara
(1)
Gordon Barbara
(1)
Grabowska-Grzyb Ałbena (1971- )
(1)
Grabowska-Grzyb Ałbena. Stulecie Winnych
(1)
Gucewicz Krystyna (1947- )
(1)
Jax Joanna. Autor
(1)
Karpiński Wojciech
(1)
Konwicki Tadeusz (1926-2015)
(1)
Kunicki Kazimierz
(1)
Lewandowska Urszula (1953- )
(1)
Orszulak-Dudkowska Katarzyna
(1)
Pindel Tomasz (1976- )
(1)
Piotrowska Eliza (1976- )
(1)
Przylipiak Wojciech
(1)
Sakowicz Anna (1972- )
(1)
Sakowicz Anna (1972- ). Jaśminowa saga
(1)
Wilk Paulina (1980- )
(1)
Wiśniewski Ludwik
(1)
Wojdecki Eugeniusz
(1)
Woźniak Zbigniew
(1)
Zaremba Piotr (1963- )
(1)
Ławecki Tomasz (1952- )
(1)
Rok wydania
2020 - 2024
(20)
2010 - 2019
(11)
1990 - 1999
(1)
Okres powstania dzieła
2001-
(9)
1901-2000
(1)
1945-1989
(1)
Kraj wydania
Polska
(32)
Język
polski
(32)
Odbiorca
14-17 lat
(1)
6-8 lat
(1)
9-13 lat
(1)
Dzieci
(1)
Młodzież
(1)
Przynależność kulturowa
Literatura polska
(9)
Temat
PRL
(9)
Rodzina
(2)
Wakacje
(2)
Życie codzienne
(2)
Aktorzy polscy
(1)
Architektura litewska
(1)
Architektura polska
(1)
Artyści polscy
(1)
Budownictwo
(1)
Celebryci
(1)
Cosplay
(1)
Czas wolny od pracy
(1)
Dojrzewanie
(1)
Dziedzictwo kulturowe
(1)
Dziewczęta
(1)
Elita społeczna
(1)
Fandomy
(1)
Gry fabularne
(1)
Gucewicz, Krystyna (1947- )
(1)
Historia
(1)
Jaśmińscy (rodzina fikcyjna)
(1)
Mikołajczyk, Stanisław (1901-1966)
(1)
Młodzież
(1)
Opozycja polityczna nielegalna
(1)
Organizacje
(1)
Patologia społeczna
(1)
Pisarstwo
(1)
Pisarze
(1)
Pisarze polscy
(1)
Podziemie polityczne i zbrojne (1944-1956)
(1)
Przestępczość
(1)
Relacje międzyludzkie
(1)
Sekrety rodzinne
(1)
Socjalizm
(1)
Trudne sytuacje życiowe
(1)
Turystyka
(1)
Wczasy
(1)
Wilk, Paulina (1980- )
(1)
Zabójstwo
(1)
Zmiana społeczna
(1)
Śledztwo i dochodzenie
(1)
Świadomość społeczna
(1)
Żołnierze wyklęci
(1)
Temat: czas
1901-2000
(8)
1945-1989
(7)
1989-2000
(3)
2001-
(2)
1301-1400
(1)
1401-1500
(1)
1501-1600
(1)
1601-1700
(1)
1701-1800
(1)
1801-1900
(1)
1989-
(1)
Temat: miejsce
Polska
(6)
Brwinów (woj. mazowieckie, pow. pruszkowski, gm. Brwinów)
(1)
Gdańsk (woj. pomorskie)
(1)
Warszawa (woj. mazowieckie)
(1)
Wilno (Litwa)
(1)
Gatunek
Powieść obyczajowa
(3)
Opracowanie
(2)
Saga rodzinna
(2)
Albumy fotograficzne
(1)
Fantastyka
(1)
Fantasy
(1)
Opowiadania i nowele
(1)
Pamiętniki i wspomnienia
(1)
Pamiętniki polskie
(1)
Powieść
(1)
Powieść historyczna
(1)
Powieść polityczna
(1)
Publicystyka
(1)
Publikacja bogato ilustrowana
(1)
Reportaż
(1)
Dziedzina i ujęcie
Historia
(4)
Kultura i sztuka
(3)
Architektura i budownictwo
(1)
Hobby i czas wolny
(1)
Prawo i wymiar sprawiedliwości
(1)
Socjologia i społeczeństwo
(1)
Styl życia, moda i uroda
(1)
32 wyniki Filtruj
Książka
W koszyku
Czas wolny w PRL / Wojciech Przylipiak. - Wydanie I. - Warszawa : Muza Sport i Turystyka, 2020. - 382, [2] strony : faksymilia, fotografie ; 22 cm.
Czas wolny w PRL. To on w ogóle istniał? A może było go za dużo? Jedno jest pewne: relaks w nieoczywistym świecie minionej epoki to towar nieco wybrakowany. W latach 50. młodzi odkryli uroki podróżowania autostopem i z książeczką autostopowicza w ręku ruszyli w Polskę. Inni dopiero oswajali się z wolnymi dniami i na wakacje wybierali się z Funduszem Wczasów Pracowniczych, a udany turnus zależał od pomysłowości kaowca. W latach 60.,kiedy akurat w ramach czynu społecznego nie trzeba było sprzątać ulic albo budować przedszkola, ludzie gromadzili się w domach przy słuchowisku radiowym W Jezioranach albo przed telewizorami, żeby obejrzeć Bonanzę lub Wojnę domową. W latach 70. Polacy chętnie korzystali z wypoczynku na coraz liczniejszych polach campingowych, gdzie z trudem zdobyte namioty sąsiadowały z przyczepami campingowymi Niewiadów. Podczas festynów organizowanych z okazji świąt 22 lipca i 1 maja zajadali się watą cukrową, którą popijali wodą z saturatora. Gdy sprzyjała pogoda korzystali z nadwiślańskich plaż i uroków ogródków działkowych. W wolnych chwilach odwiedzali bibliobusy, kina (również te objazdowe), kluby prasy i książki czy ośrodki Praktyczna Pani. Młodzież przesiadywała na podwórkowym trzepaku, dziewczynki grały w gumę, chłopcy w kapsle. W latach 80. „odkryli” komputer i wideo. Czas wolny w PRL miał różne oblicza. Jedni zdawali się na to, co proponowały władze. Inni nie pozwalali się zamknąć w sztywnych ramach peerelowskiego „jedynie słusznego” relaksu i płynęli osobnym nurtem. Książka Wojciecha Przylipiaka to pełen anegdot reportaż o wypoczynku po pracy i szkole, na co dzień i od święta, słowem o wolnych chwilach obywateli w ich ludowej ojczyźnie. (Rec. Wydawn.)
Ta pozycja znajduje się w zbiorach 3 placówek. Rozwiń listę, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Egzemplarze są obecnie niedostępne: sygn. 316
Filia Magdalena
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 316 (1 egz.)
Filia Zawodzie
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 316 (1 egz.)
Książka
W koszyku
Ciocia Jadzia w PRL-u / napisała i zilustrowała Eliza Piotrowska. - Poznań : Media Rodzina, copyright 2023. - 69, [6] stron : ilustracje ; 23 cm.
"Ciocia Jadzia" opowiada historie ze swojego dzieciństwa, które przypadło na czasy PRL-u. Okazuje się, że są to ciekawe, a nawet egzotyczne opowieści, no bo jak tu uwierzyć, że w sklepach często był tylko ocet, a po papier toaletowy ustawiały się długie kolejki? Albo że nie znano komputerów ani telefonów komórkowych, a dzieci większość czasu wolnego spędzały na podwórkach? Spotkanie z ciocią Jadzią jest tym razem odrobinę nostalgiczne, choć jak zawsze pełne humoru.
1 placówka posiada w zbiorach tę pozycję. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Filia Zawodzie
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. I/N (1 egz.)
Książka
W koszyku
Wakacje gwiazd w PRL : cały ten szpan / Krystyna Gucewicz ; [redaktor merytoryczny: Urszula Lewandowska]. - Wydanie I. - Warszawa : Muza, 2021. - 445, [3] strony : fotografie, portrety ; 22 cm.
W Polskę jedziemy! Elitarny Sopot, szokujące nagością Chałupy, malowniczy Kazimierz, zwariowane Zakopane, roztańczony Ciechocinek. Jak w kalejdoskopie pojawiają się modne miejscowości, znane twarze, wielkie nazwiska. Dokąd jeździli i gdzie się bawili artyści ze świata kina: Janusz Majewski, Andrzej Łapicki, Bogumił Kobiela, literaci: Stefania Grodzieńska, Stefan Kisielewski, a wreszcie muzycy, satyrycy oraz ikony świata mody: Maria Koterbska, Eryk Lipiński i Barbara Hoff? Dlaczego w Rabce rodziły się najlepsze pomysły na książki? Czym kusiły artystów Bieszczady, a czym pociągały Mazury? Co oferowała wczasowiczom polska Palm Beach? Co myślała o tym wszystkim córka Stefana Żeromskiego, a co Kalina Jędrusik? Jak wyglądał ślub Zbyszka Cybulskiego i czy Leopold Tyrmand naprawdę nosił czerwone skarpetki? Dlaczego Tym wie lepiej? I skąd ten pomysł, że Osiecka lubiła krokodyle? Książka Krystyny Gucewicz to nie tylko fascynująca podróż do miejsc, w których czas wolny spędzała śmietanka towarzyska PRL-u, to przede wszystkim pretekst do snucia barwnych i humorystycznych opowieści o ludziach i ich stylu życia w tych mało artystycznych czasach. (Rec. Wydawn.)
Ta pozycja znajduje się w zbiorach 2 placówek. Rozwiń listę, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 94(438).083 (1 egz.)
Filia Zawodzie
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 94(438) (1 egz.)
Książka
W koszyku
Zagadki kryminalne PRL / Kazimierz Kunicki, Tomasz Ławecki. - Warszawa : Bellona, copyright 2017. - 350, [2] strony : fotografie ; 21 cm.
Na okładce: Mrożące krew w żyłach historie z 45 lat istnienia Polski Ludowej.
"Zagadki kryminalne PRL" to dwadzieścia mrożących krew w żyłach opowieści o głośnych zbrodniach, w wielu przypadkach seryjnych, które wydarzyły się w ciągu 45 lat istnienia Polski Ludowej we wszystkich społecznościach - od wiejskiej i małomiasteczkowej po wielkomiejską, a także w najróżniejszych środowiskach - chłopskim, robotniczym, studenckim, inteligenckim, a nawet, co bardziej szokowało dawniej niż obecnie, intelektualnym. Część morderstw pozostała w ogóle niewyjaśniona, wiele rozwikłano tylko częściowo, a niektóre stanowią do dziś zagadkę, którą współcześni prawnicy, kryminolodzy i historycy usiłują rozwiązać, korzystając z materiałów Instytutu Pamięci Narodowej oraz współczesnych metod badań kryminalistycznych. Autorzy "Tajemnic kryminalnych PRL" - Kazimierz Kunicki i Tomasz Ławecki mają w dorobku po kilkadziesiąt książek, w tym szereg pozycji popularnonaukowych, reportaży z kraju i ze świata, przewodników turystycznych, esejów oraz biografii sławnych Polaków. Znaczną część z nich napisali wspólnie, jak choćby opowieści o wydarzeniach "spisanych krwią" wydanych pod tytułem "Śladami słynnych zbrodni" (we współpracy z Lilianą Olchowik-Adamowską), w których nawiązywali do historycznej konwencji pitawala, jak od XVIII wieku nazywano zbiory kronik i sprawozdań z procesów kryminalnych. Tamta książka obejmowała wielowiekowy okres do końca okupacji niemieckiej, w tej natomiast autorzy zajmują się problemami zbrodni i kary z czasów nie aż tak odległych, a jednak odchodzących z wolna w zapomnienie. (Rec. Wydawn.)
1 placówka posiada w zbiorach tę pozycję. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 34 (1 egz.)
Książka
W koszyku
Czas goryczy : Gdańsk 1968-2019 / Anna Sakowicz. - Wydanie I. - Warszawa : Poradnia K, copyright 2021. - 543, [4] strony ; 21 cm.
(Jaśminowa saga / Anna Sakowicz ; t. 3)
"Jaśminowa Saga" to epicka opowieść o kilku pokoleniach, rozgrywająca się na tle ważnych wydarzeń, w jednym miejscu, w trzech różnych rzeczywistościach: w Danzig, w Wolnym Mieście Gdańsku i w Gdańsku. Trzeci tom sagi - "Czas goryczy" - zaczyna się w 1968. Siostry Jaśmińskie są coraz starsze: Katarzyna wraca do Gdańska, Julka musi zdecydować, którego mężczyznę wybiera, a Stasia musi stawić czoła nagłemu zniknięciu Josepha. W trzeciej części pojawia się gorycz rozczarowania. Trzy siostry spędzają czas w pracowni Antoniego, choć ojciec już tego nie widzi... Dramat rodziny Jaśmińskich, zwyczajnych gdańszczan, to porywająca opowieść o rodzinnych tajemnicach, o miłości i kobietach, o śmierci, a także o historii niezwykłego miasta. (Rec. Wydawn.)
Ta pozycja znajduje się w zbiorach 2 placówek. Rozwiń listę, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Wszystkie egzemplarze są obecnie wypożyczone: sygn. 821.162.1-3 (1 egz.)
Filia Magdalena
Wszystkie egzemplarze są obecnie wypożyczone: sygn. 821.162.1-3 (1 egz.)
Książka
W koszyku
Historie fandomowe / Tomasz Pindel. - Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2019. - 237 [3] strony ; 22 cm.
Kręcą ich kosmiczne pojazdy i wielościenne kostki. Doskonale znają odzywki elfów i hobbitów. Przebierają się za postaci z japońskich kreskówek. Posługują się swoim żargonem, prowadzą hermetyczne dyskusje w sieci i w realu. Spotykają się na konwentach. Ludzie z zewnątrz na członków fandomu patrzą z nieufnością, a często nawet z pobłażaniem. Tymczasem fandom, a dziś raczej fandomy, to niezwykłe środowisko zrzeszające tysiące ludzi, którzy mają swoje pasje i traktują je naprawdę poważnie. Oto książka o polskim fandomie fantastycznym: wielkim ruchu miłośników literatury, kina, komiksu, gier, którego początki sięgają zamierzchłych czasów PRL-u. Oto opowieść nie tyle o kontrkulturze - ile o alterkulturze, o trzecim obiegu, o ludziach, którym się chciało i chce nadal, o środowisku dynamicznym i twórczym, niesłusznie niedocenianym. Bo przeciwieństwem fana nie jest antyfan. Przeciwieństwem fana jest osobnik obojętny. (Rec. Wydawn.)
1 placówka posiada w zbiorach tę pozycję. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 316 (1 egz.)
Książka
W koszyku
Ci, którzy wierzyli / Ałbena Grabowska. - Warszawa : Wydawnictwo Zwierciadło, 2015. - 321, [7] stron ; 21 cm.
(Stulecie Winnych / Ałbena Grabowska ; 3)
Stanowi tom 3 sagi, cz. 1 pt.: Ci, którzy przeżyli, cz. 2 pt.: Ci, którzy walczyli.
Na okładce: Fascynująca saga rodziny Winnych z dramatycznymi wydarzeniami XX wieku w tle.
W roku 1971, nieopodal Brwinowa, w Pruszkowie na świat przychodzą kolejne w rodzinie Winnych bliźniaczki, córki Basi - Julia i Urszula. Dziewczynki dorastają w kraju ogarniętym kryzysem. Polskie „tu i teraz” oznacza, że wszystko od mięsa począwszy, poprzez słodycze, na przyborach szkolnych skończywszy, trzeba zdobywać - „kombinować” lub „wystawać” w kilometrowych kolejkach. Tu dewizy kupuje się od cinkciarzy, kwiaty od badylarzy, a produkty zza żelaznej kurtyny - w Peweksie. Nasze młode bohaterki dorastają z Jeremim, chłopcem, który przyszedł na świat tego samego dnia, co bliźniaczki, a którego skomplikowane losy już na zawsze wpiszą się w historię rodziny Winnych. Szczególnie mocna przyjaźń wiąże go z Julią. Nadchodzą czasy ciekawe, ale i trudne dla tysięcy polskich rodzin, w tym także dla Winnych - budzą się dążenia niepodległościowe, na które odpowiedzią są represje władz skierowane przeciw opozycji. Razem z Winnymi przeżyjemy wprowadzenie stanu wojennego, pierwsze wolne wybory. W tle - skoro życie Winnych toczy się w Pruszkowie - obserwujemy narodziny mafii, z którą już zawsze miasto to będzie się kojarzyć. Czy nowa, kapitalistyczna rzeczywistość będzie przyjazna Winnym? (Z Wydawn.)
Ta pozycja znajduje się w zbiorach 3 placówek. Rozwiń listę, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 821.162.1-3 (2 egz.)
Filia Magdalena
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 821.162.1-3 (1 egz.)
Filia Zawodzie
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 821.162.1-3 (1 egz.)
E-book
W koszyku
„Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość” – napisał swego czasu George Orwell. Im silniejsza, im bardziej opresyjna jest władza, tym łatwiej wprowadzać tę zasadę w życie. Co nie znaczy zarazem, że od tego rodzaju pokus wolne są rządy demokratyczne. Nawet jednak skrajnie autorytarne reżymy wiedzą, że implementowana odgórnie wizja przeszłości – szczególnie niedalekiej – nie może wisieć w próżni. Uprawiana przez nie polityka pamięci historycznej musi zatem – choćby częściowo – korespondować z autentycznymi odczuciami tych, do których jest adresowana. W czasach PRL odpowiednio sformatowany przekaz na temat II wojny światowej miał kluczowe znaczenie w procesie uwiarygodniania nowego systemu rządów. Równocześnie wydarzenia z lat 1939–1945 były silnie obecne w pamięci biograficznej obywateli powojennej Polski i w naturalny sposób współtworzyły fundamenty rodzimej „wspólnoty wyobrażonej”. Czerwono-biało-czerwona Łódź to zarówno opowieść o budowaniu wizerunku miasta „walki i pracy”, jak i analiza napięć między ustalanymi odgórnie wzorami interpretowania przeszłości a oddolnymi wyobrażeniami na jej temat. Waga poczynionych w pracy ustaleń wynika również z ich chwilami zaskakującej aktualności. Okazuje się bowiem, że mijają dekady, a pewne schematy narracyjne dotyczące okupacyjnych losów Łodzi – a w szerszym planie Polski – pozostają niezmienne. Warto zatem krytycznie spojrzeć na okoliczności ich powstania. Ku przestrodze.
Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu PIN. Po odbiór kodu PIN zapraszamy do biblioteki.
Książka
W koszyku
Pamiętnik ze starej szafy / Joanna Jax (Patrycja May). - Wydanie 2. - Chorzów : Wydawnictwa Videograf, 2019. - 227, [5] stron ; 21 cm.
Na książce wyłącznie pseudonim autora. Prawdziwe nazwisko Jakubczak Joanna. Inny pseudonim Jax Joanna.
Patrycja May, czyli komediowe alter ego Joanny Jax, stworzyła zabawną opowieść o dorastaniu młodej, zakompleksionej dziewczyny w czasach chylącego się ku upadkowi socjalizmu i początkach wolnej Polski. Zwariowana rodzina, nieobliczalni przyjaciele, a wreszcie proza życia przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, widziana oczami młodości, gdzie wzniosłość przemian przegrywa z drapieżną chęcią przeżycia przygody. Historie czwórki przyjaciół wkraczających w dorosłe życie, szalonego dziadka Staśka i ciotek: Felicji, której największym pragnieniem jest powtórne zamążpójście, i Amelii - despotki wzbudzającej strach całej rodziny. Dawka śmiechu gwarantowana. (Rec. Wydawn.)
Ta pozycja znajduje się w zbiorach 3 placówek. Rozwiń listę, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 821.162.1-3 (1 egz.)
Filia Magdalena
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. IV/P (1 egz.)
Filia Zawodzie
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. IV/P (1 egz.)
Książka
W koszyku
„Mała apokalipsa” to powieść-legenda. Najgłośniejsza książka opublikowana w latach PRL w drugim obiegu, zaciekle konfiskowana przez bezpiekę, i wielki bestseller czytelniczy wolnej Polski. Kiedy ukazała się pierwsza oficjalna edycja książki, na jednej ze stołecznych ulic sprzedawano ją wprost z ciężarówki. W ciągu jednego dnia warszawiacy kupili 5 tys. egzemplarzy. Powieść została przetłumaczona na kilkanaście języków, a w 1993 r. na jej motywach Costa Gavras nakręcił film z Jirzim Menzlem w roli głównej. „Mała apokalipsa” wywołała zażarte dyskusje zarówno w obozie komunistycznej władzy, jak i wśród dysydentów. Konwicki ukazał w niej nie tylko groteskowo przerysowane realia PRL-u, ale sportretował również środowisko opozycji. Bohater, starzejący się pisarz, swego czasu piewca realizmu socjalistycznego, dziś stojący po stronie dysydentów, otrzymuje od konspiratorów propozycję samobójstwa przez samospalenie w proteście przeciwko przyłączeniu Polski do Związku Sowieckiego. Dostaje kanister z benzyną i w poszukiwaniu zapałek przemierza Warszawę świętującą kolejną rocznicę powstania PRL. Spotyka przedstawicieli różnych grup i środowisk i jego obłąkańcza, jednodniowa włóczęga układa się w panoramę rozbitego i zdezorientowanego społeczeństwa. Honor czy godność nie są już wartościami, świat się dewaluuje, ludzie pochłonięci są małymi sprawami, więc i apokalipsa skrojona jest na taką miarę – jest mała.
1 placówka posiada w zbiorach tę pozycję. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Biblioteka Naukowo-Techniczna
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. L (2 egz.)
Książka
W koszyku
Zgliszcza : opowieści pojałtańskie / Piotr Zaremba. - Poznań : Zysk i S-ka Wydawnictwo, copyright 2017. - 874, [3] strony ; 24 cm.
Akcja powieści dzieje się w latach 1945-1956. Opowiada o próbie uprawiania polityki na cmentarzu, jakim stała się powojenna Polska. Polityki zmierzającej do powstrzymania rozrostu hydry, jaką był komunizm. Wydarzenia obserwujemy z perspektywy Stanisława Mikołajczyka, który podjął ryzykowny eksperyment, próbując ograć komunistów metodami parlamentarnymi, ale też z perspektywy żołnierzy wyklętych czy zwykłych ludzi imających się rozmaitych metod i dróg, aby uczynić nasz kraj normalnym i wolnym. Większość bohaterów to postacie autentyczne, obok nich pojawiają się postacie fikcyjne, które często miały swoje historyczne pierwowzory. Poza Stanisławem Mikołajczykiem, Stefanem Korbońskim czy Zygmuntem Żuławskim, partyzanckim dowódcą „Orlikiem” (Marianem Bernaciakiem) czy Kazimierzem Pużakiem jako wyraziści uczestnicy zdarzeń występują nasi opresorzy: Władysław Gomułka, Bolesław Bierut, Jakub Berman, Stanisław Radkiewicz, Luna Brystygierowa, oraz osoby uwikłane w rodzący się nowy system, na czele z Józefem Cyrankiewiczem i prof. Stanisławem Grabskim. Akcja rozgrywa się w wielu miejscach Polski - od Warszawy poprzez lasy wokół miasteczka Ryki na pograniczu Mazowsza i Lubelszczyzny aż po Poznań i Dolny Śląsk. Ta książka to także zarysowana wyrazistymi kreskami panorama ówczesnego społeczeństwa z jego nieprostymi dylematami i wyborami. I hołd złożony Polakom upadającym, cofającym się, ponoszącym klęski, ale usiłującym zachować w strasznych czasach swobodę decyzji i człowieczeństwo. (Rec. Wydawn.)
1 placówka posiada w zbiorach tę pozycję. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 821.162.1-3 (1 egz.)
E-book
W koszyku

Autorka kultowych kryminałów w najwyższej formie. Intrygująca, świetnie skonstruowana fabuła z dwoma trupami i milicyjnym śledztwem. Wartka akcja, galeria zróżnicowanych postaci, żywo sportretowane różne klasy i warstwy społeczne, egzotyczne realia PRL-u lat 70-tych (okres gierkowski), niebanalne obserwacje obyczajowe, doskonały styl pisarski, świetne dialogi.

Książka została wydana w 1979 roku przez Iskry w ramach serii „Ewa wzywa 07” (zeszyt nr 108).

SEBASTIAN CHOSIŃSKI (esensja.pl):
Akcja tej książki rozgrywa się w ciągu kilku jesiennych tygodni 1978 roku w Warszawie i okolicach, a główną postacią, wokół której ogniskuje się fabuła, jest inżynier Jerzy Ogielski, uzdolniony chemik w instytucie doświadczalnym zajmującym się badaniem minerałów i metali. Mieszka wraz z żoną Martą (dentystką) oraz synem Marcinem w willi wybudowanej przez teściów, którzy właśnie przebywają służbowo poza Europą. Przyzwyczajony do życia na wysokim poziomie, naukowiec dał się wciągnąć w nadzwyczaj podejrzane interesy. Nawiązał współpracę z grupą osób, dla której w czasie wolnym od pracy wykonywał pewne zlecenia. Przez długi czas kooperacja układała się harmonijnie, wszystkie strony były z niej zadowolone. Aż do teraz! (...) To jeden wątek opowieści. Drugi wiąże się ze znalezieniem w lesie kabackim zwłok mężczyzny, którym okazuje się Tadeusz Matias – brygadzista z wytwórni zabawek „Pinokio” w Tłuszczu pod Warszawą. Śledztwo w tej sprawie przejmuje kapitan Krzysztof Załęski, który ze zdziwieniem stwierdza, że w notesie ofiary znajduje się numer telefonu do chemicznego instytutu doświadczalnego – właśnie tego, w którym pracuje Ogielski. Jakby tego było mało, niebawem milicja trafia na kolejnego trupa. I ten człowiek ma zapisany ten sam numer. (...) W pewnym momencie, na arenę wydarzeń wkracza niejaki Edward Wyrobek, właściciel magla elektrycznego i… maniakalny zbieracz ołowianych żołnierzyków, który pewnego dnia do skrzynki na listy domu teściów Ogielskiego wrzuca kopertę z niecodzienną propozycją: oferuje inżynierowi sprzedaż ośmiu figurek żołnierzy Gwardii Szkockiej wykonanych z okazji dwudziestopięciolecia koronacji królowej Wielkiej Brytanii Elżbiety II. [recenzja przytoczona we fragmentach, minimalnie zredagowanych]

Projekt okładki: Marcin Labus.

Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu dostępu, który można odebrać w bibliotece.
E-book
W koszyku
W książce podjęto rozważania z zakresu antropologii ekonomicznej i antropologii codzienności. Na podstawie niepublikowanych materiałów źródłowych - prywatnych zeszytów z rachunkami domowymi prowadzonych przez wiele lat przez trzy kobiety o różnej sytuacji zawodowej i rodzinnej, w nieco odmiennych warunkach kulturowych - autorka dokonała interesującej antropologicznej analizy aktywności polskich gospodyń w czasach powojennych i w okresie potransformacyjnym, po 1989 roku. W monografii omówiła codzienne praktyki dotyczące prowadzenia gospodarstw domowych, rodzaju najczęściej kupowanych towarów i usług, nawyków żywieniowych i konsumpcyjnych, sposobów zamieszkiwania, zasad dbałości o ciało i higienę, form spędzania czasu wolnego, a także światopoglądu, religijności, stosunku do polskiej tradycji kulturowej. Publikacja jest adresowana do badaczy życia społecznego - antropologów, socjologów, ekonomistów i kulturoznawców. Może być również atrakcyjną lekturą dla szerszego grona czytelników, którzy szukają niekonwencjonalnej i drobiazgowej refleksji nad polską codziennością ostatnich sześćdziesięciu lat.
Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu PIN. Po odbiór kodu PIN zapraszamy do biblioteki.
E-book
W koszyku

Jak zrozumieć się w rodzinie - ebook

Książka o tym, jak zazwyczaj mówimy do siebie, dlaczego często jesteśmy nieskuteczni w komunikacji i co zrobić, by dogadać się w rodzinie.

Autorka jak reżyser filmowy śledzi przebieg zwykłych rodzinnych wydarzeń, które często przeradzają się w małe dramaty, kłótnie bez celu, frustracje i nerwy. Nagle woła "STOP" i analizuje, co właściwie się stało. Dzięki temu możemy przyjrzeć się własnym zachowaniom i komunikatom, odkryć faktyczne potrzeby oraz prześledzić punkty, w których rodzi się konflikt i niezrozumienie.

Książka napisana jest prostym językiem, bo komunikacja w rodzinie powinna być prosta. Zamiast udawać, oczekiwać, robić uniki - lepiej nauczyć się mówić jasno o swoich uczuciach i potrzebach. Ważne, by umieć je również dostrzegać u innych.

Monika Szczepanik - jedna z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce trenerek komunikacji w rodzinie i edukacji. W długo wyczekiwanej książce dzieli się swoim doświadczeniem, nieprzeciętną zdolnością empatii i obserwacji. Książka powinna stać się kanonem dla tych, którzy pragną dbać o relacje w rodzinie, chcą ją rozwijać i się nią cieszyć.

Spis treści

Wstęp (9)

1. Rodzinna wspólnota (13)

Kiedy zaczyna się rodzina (13)
Co stanowi o jakości rodziny(14)
- Relacje (14)
- Potrzeby (17)
Rola społeczna a rodzicielstwo (23)
Przekaz transgeneracyjny (28)
- Doświadczenie bycia dzieckiem (30)
- Naśladownictwo (32)
- Rozróżnianie (33)
- Nabywanie wiedzy (34)
Dlaczego w rodzinie bywa nam trudno (35)

2. Porozumienie w rodzinie (39)

Komunikacja w rodzinie (42)
- Rodzina - pierwszy poligon doświadczalny (42)
Język nawykowy i język osobisty (43)
- Słowa okna i słowa mury (44)
- Co jest naszym celem (46)
- Język nawykowy (48)
- "Muszę" czy "chcę" (50)
- Język nawykowy w naszej głowie (51)
- Język osobisty (53)
- Porozumienie bez Przemocy (56)
Ocena i obserwacja (57)
- Nawyk oceniania (58)
- Skąd się biorą oceny, etykiety i interpretacje (59)
Ocena i funkcjonowanie naszego mózgu (76)
Nauka obserwacji (63)

3. Uczucia i potrzeby (69)

Czym są uczucia (69)
- Dlaczego trudno nam rozmawiać o uczuciach (70)
- Czym się różnią uczucia od myśli (71)
- Uczenie się uczuć (73)
- Uczucia i funkcjonowanie naszego mózgu (76)
- Dorosła złość (82)
Czym są potrzeby (87)
- Strategie zaspokajania potrzeb (88)
- Odkrywanie potrzeb (89)
Prośba (91)
- Czy można "skutecznie" prosić (91)
- "Nie" jako "tak" dla czegoś innego (93)
- Jak formułować prośby (95)

4. Konflikty są naturalną częścią życia (99)

Dwa scenariusze w konflikcie z dziećmi - wygrana albo przegrana (100)
Trzeci scenariusz - konflikt jako informacja o potrzebach (102)
Konflikt jako szansa (104)
Przekonania na temat konfliktów, które wspierają lub utrudniają dostrzeganie w nich szansy (109)

5. "Nie" w rodzinie (115)

"Nie" - koniec czy początek dialogu (115)
Kiedy dziecko mówi "nie" (118)
Kiedy rodzic mówi "nie" (122)

6. Jak wspierać dzieci w konfliktach (131)

Mózg dziecka dopiero dojrzewa (131)
Bez kar i nagród (133)
- Dlaczego dzieci nie potrzebują kar i nagród (138)
Narzędzia wspierające dzieci w konflikcie (139)
- Mikrokręgi - jak pomóc dzieciom dogadać się ze sobą (140)
- Minimediacje - gdy konflikt dotyczy więcej niż dwojga dzieci (144)
Rodzicielstwo przez zabawę (149)
Siła ochronna (a siła karząca) (155)

7. Filary rodziny (159)

Empatia (160)
- Zacznijmy od słuchania (162)
- Ćwiczenie empatii (164)
- Dlaczego empatia jest potrzebna (166)
- Empatyczny dialog (167)
Wgląd I empatia wobec siebie (169)
Uważność (mindfulness) ( 173)
- Świadomy oddech (175)
- Skupienie uwagi na jednej rzeczy (176)
- Wyłączenie autopilota (176)
- Zauważanie myśli i uczuć (177)
Bycie obecnym (177)
Przywództwo w rodzinie (178)
- Przywództwo "z przodu" (181)
- Przywództwo "z boku" (181)
- Przywództwo "z tyłu"(182)
Proaktywność (183)
Świętowanie (184)
Wdzięczność (185)
- "Dziennik łaski" (187)

Zakończenie (189)

Załączniki (192)

FRAGMENT KSIĄŻKI

w rodzinie">Wstęp
Jestem mamą dwóch dziewczynek – Starszej i Młodszej. Kiedy większa córka była jeszcze zupełnie mała, irytacja, frustracja i złość towarzyszyły jej na tyle często, że zaczęłam szukać ich głębszych przyczyn. Pamiętam doskonale dzień, w którym pewna dwulatka przeżywała prawie czterdziestominutową frustrację, z jej wszystkimi kolorami i odmianami. Nie mogę sobie przypomnieć, o co poszło, ale potrafię przywołać większość myśli, które pojawiały się w mojej głowie podczas tych długich minut. Pamiętam rosnącą bezsilność z każdą kolejną nieskuteczną próbą ukojenia złoszczącego się dziecka. Pamiętam malejącą z każdą minutą pisków ochotę na przytulenie bezradnej dziewczynki. Pamiętam własną złość, coraz większą. Czterdzieści minut to kawał czasu, który staje się wiecznością, gdy ktoś obok krzyczy, tupie, płacze, zamyka się w szafie, chce, żebyś podeszła bliżej lub żebyś w ogóle nie podchodziła, nie patrzyła, nic nie mówiła. Czterdzieści minut z życia dziewczynki, która nie ma pojęcia, co się z nią dzieje, i której przytrafiła się mama, która nie tylko nie wie, jak się nią zająć, ale jeszcze z każdą kolejną minutą staje się coraz bardziej bezsilna, poirytowana i zezłoszczona. No i tak to się zaczęło. Tamte czterdzieści minut sprzed dziesięciu lat zaprowadziło mnie tu, gdzie dziś jestem.
Jak mam pomóc dziecku, gdy sama potrzebuję pomocy?
Jak mam ukoić dziecko, gdy mnie samą trafia jasny szlag?
Jak mam nie wściekać się na wściekające się dziecko?
Powyższe pytania dały początek mojej rodzicielskiej przygodzie – z empatią, świadomością i autentycznością. Zrozumiałam, że zadawanie ich sprowadza się do tego najważniejszego, wręcz fundamentalnego. Zadaję je sobie, gdy jestem zmęczona, poirytowana. Zadaję je sobie, kiedy buzujące emocje usiłują przejąć nade mną kontrolę.
„O co mi chodzi?”
O co mi chodzi, gdy chcę, żeby moje dziecko przestało płakać? O co mi chodzi, gdy nie zgadzam się na trzecią bajkę? O co mi chodzi, kiedy chcę uciec gdzie pieprz rośnie albo przynajmniej zamknąć się w łazience? O co mi chodzi, do cholery?!
Rodzicielstwo nie było moim największym marzeniem, jednak stało się częścią mojego życia. A gdy już się rozsiadło na dobre, okazało się źródłem różnorodnych wyzwań, małych i dużych odkryć. Zaistniało jako pole do doświadczania i poznawania, jako miejsce rozwoju umiejętności i kompetencji w bardzo różnych obszarach, nie tylko rodzicielskich.
Nie wiem, czy nie będąc mamą, byłabym trenerką Porozumienia bez Przemocy^(). Wiem natomiast, że dzięki byciu mamą każdego dnia staję się uważniejszym przewodnikiem innych poszukujących rodziców. I tak już zostanie. Ludzie wybierający mój zawód, zawód trenera lub trenerki, nie stanowią ani grupy wybrańców, oświeconych, ani też, broń Boże, grupy modeli idealnych. Jestem rodzicem, zupełnie tak jak ty. Mam swoje mocne strony i takie, które wciąż czekają na lepsze czasy, by rozkwitnąć i np. zachwycić moje dzieci. Świętuję rodzicielskie sukcesy, opłakuję potknięcia i upadki. Cieszę się z niektórych decyzji, innych zaś żałuję. To, co zyskuję dzięki praktykowaniu Porozumienia bez Przemocy, to większa świadomość, przekonanie, że zawsze mam wybór i że zmiana też jest możliwa, zawsze.
Victor E. Frankl w swojej książce Człowiek w poszukiwaniu sensu napisał, że „pomiędzy bodźcem i reakcją jest przestrzeń: w tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi” (tłum. aut.). Porozumienie bez Przemocy, o którym tutaj opowiadam (nawet jeśli nie używam tej nazwy), jest o budowaniu przestrzeni w sobie i wokół siebie, przestrzeni, w której można dokonywać wolnych wyborów.
------------------------------------------------------------------------
^() Porozumienie bez Przemocy (ang. Nonviolent Communication, NVC) – model komunikacji interpersonalnej opracowany przez Marshalla B. Rosenberga, w którym nabycie określonych nawyków językowych (eliminacja komunikatów ocennych) oraz obserwacyjnych i samoobserwacyjnych (orientacja na własnych i rozmówcy uczuciach oraz potrzebach) może doprowadzić do całkowitego wyeliminowania dialogu opartego na konkurencji i przemocy (przyp. red.).1
Rodzinna wspólnota
Jesteśmy gatunkiem stadnym. Od zarania dziejów żyjemy we wspólnotach. Najpierwotniejszą ze społeczności i najnaturalniejszą z nich jest rodzina. Rodzimy się wśród najbliższych i kończymy życie, otoczeni nimi. Nawet ci z nas, którzy wybrali życie w pojedynkę – pochodzą z rodziny. Każdy z nas odczuwa pewnego rodzaju rodzinną przynależność. Co dzieje się, kiedy zakładamy własną rodzinę? Jak uczymy się nowych ról i co sprawia, że nie zawsze idzie nam to łatwo?
KIEDY ZACZYNA SIĘ RODZINA
Zwyczajowo za początek rodziny, za „założenie jej” uznaje się moment, w którym w świecie pary dorosłych (w małżeństwie, partnerstwie) pojawia się dziecko, co ciekawe, nie zawsze od razu jako fizyczna obecność – w świadomości dorosłych pojawia się ono często już jako idea, wyobrażenie, marzenie. Wyjątkowość projektu rodzinnego wiąże się z długim czasem jego realizacji. Ważny jest również interdyscyplinarny charakter rodzinnego przedsięwzięcia – wymaga ono od rodziców wiedzy i nabywania doświadczeń z przeróżnych dziedzin (psychologii, medycyny, nauk ścisłych, dietetyki/żywienia). Do realizacji projektu rodzicielskiego potrzebna jest także niezwykła elastyczność – nie istnieją bowiem gotowe recepty i rozwiązania.
Budując relację z własnym dzieckiem, korzystamy, najczęściej nieświadomie, ze wspomnień i doświadczeń z własnego dzieciństwa. To, jak wspominamy i postrzegamy z perspektywy czasu nasze bycie dzieckiem, nasze relacje z rodzicami, wpływa niezwykle silnie na więź, która buduje się między nami a naszymi dziećmi.
Członkowie rodziny to wszyscy bliscy, z którymi połączeni jesteśmy więzami krwi (rodzice, rodzeństwo) lub podjętymi decyzjami (mąż, partner, teściowie). Bliscy ci mogą być już nieobecni (dla mnie to np. moja zmarła babcia) lub jeszcze nie ma ich na świecie (moje wnuki). Z każdym członkiem rodziny wiążą nas relacje bezpośrednie (mama, babcia) lub pośrednie (moja prababcia czy stryj dziadka – słyszałam o nich, widziałam fotografie, są bohaterami rodowych legend). Relacje z bliskimi nas formują, możemy z łatwością dostrzec ich wpływ na nasz rozwój.
CO STANOWI O JAKOŚCI RODZINY
To jasne, że członkowie rodziny wpływają na siebie nawzajem. Jednak nie tylko to albo więzy krwi stanowią o jakości rodziny. Co zatem ją kształtuje? Opowiem o trzech ważnych pojęciach, których w książce będę używała wielokrotnie, a które według mnie mają znaczenie fundamentalne. Są to:
- relacje,
- potrzeby i ich zaspokajanie,
- równowaga pomiędzy tym, kim jesteśmy, a naszą rolą społeczną.
Relacje
Stanowią one podstawę każdej rodziny. Zaczyna się od relacji z samym sobą, potem obejmuje ona naszego partnera lub partnerkę, dziecko. Relacje bywają indywidualne, czyli z poszczególnymi członkami wspólnoty, i zbiorowe – wiążące jednostkę z grupą, a także podgrupę z podgrupą (np. rodzice–dzieci, rodzice–dziadkowie itp.). Bez szczerych, autentycznych i wysokiej jakości relacji nie zbudujemy rodziny, która ową jakość będzie przekazywała kolejnym pokoleniom.
Relacje to codzienna praktyka miłości i bliskości.
Gdy przychodzimy na świat, pojawiamy się na nim od razu głodni bliskości. Potrzeba ta realizuje się w ramionach mamy, na jej ciepłym brzuchu po porodzie, podczas posiłku przy piersi. Do mamy szybko dołączają inni – rozpoczynają się relacje i bliskość z tatą, rodzeństwem, dziadkami, ciociami i wujkami. Coraz starsi i coraz ciekawsi świata wokół poszerzamy krąg bliskich, z którymi tworzymy więzi – dołącza do nich ukochana pani Halinka z przedszkola, ulubiona ciocia z Łodzi czy obecny w życiu rodziny wujek Michał, przyjaciel taty od czasów szkoły podstawowej. Nauczyciele, rodzice kolegów z klasy, babcia koleżanki z podwórka – to, co mówią, i to, jak zwracają się do nas, w ogromnym stopniu wpływa na nasze późniejsze doświadczanie bliskości, bezpieczeństwa i dobrostanu.
Relacje tworzone i współtworzone przez nas wpływają także na ogólne poczucie szczęścia, jak również na nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. Dowodzą tego szeroko zakrojone, podłużne (czyli prowadzone na przestrzeni wielu, wielu lat, a nawet pokoleń) badania naukowców z Uniwersytetu Harvarda^(). Opowiada o nich na platformie TED ich kierownik Robert Waldinger. Przez 75 lat co roku zadawano tym samym 724 mężczyznom pytania dotyczące zarówno ich pracy, jak i rodziny. Po tym czasie obserwowania i analizowania odpowiedzi respondentów naukowcy zyskali pewność: tym, co najmocniej wpływa na dobrostan i poczucie szczęścia, są właśnie relacje – nie pieniądze, sława czy prestiż społeczny.
Wnioski płynące z badań podłużnych, prowadzonych na Uniwersytecie Harvarda:
- Relacje wpływają na nasz wewnętrzny dobrostan
Dzięki przywiązaniu do rodziny, przyjaciół, członków wspólnoty jesteśmy zdrowsi i żyjemy dłużej. Samotni, wyizolowani – podupadamy na zdrowiu, tracimy radość życia i szybciej umieramy.
- Jakość, nie zaś ilość relacji świadczy o ich udanym realizowaniu
Najistotniejszy wydaje się wzorzec więzi zaczerpnięty z własnej rodziny. Doświadczając miłości i akceptacji ze strony rodziców lub opiekunów, zwiększamy prawdopodobieństwo udanych relacji w przyszłości.
- Zaufanie do bliskich sprawia, że zdrowsze jest nie tylko nasze ciało, lecz także umysł
Przekonanie, że trwamy w relacji, w której będziemy w stanie pokonać pojawiające się później trudności, wpływa na witalność umysłu. Ludzie w relacjach pełnych zaufania rzadziej cierpią na zaniki pamięci i zaburzenia poznawcze związane ze starzeniem się.
Odkrycia zespołu Waldingera nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem. To wręcz rodzaj wiedzy zdroworozsądkowej, którą nabywamy w procesie stawania się dojrzałymi ludźmi. Mimo to budowanie relacji nadal bywa dla nas wyzwaniem.
Potrzeby
Potrzeby – to kolejne istotne pojęcie, bez znajomości którego trudno mówić o świadomym porozumieniu międzyludzkim i rodzinnym. Warunkiem wejścia w relację z drugą osobą jest dostrzeżenie tego, czego sami potrzebujemy, a potrzeby te mają bardzo szerokie spektrum, począwszy od potrzeb fizjologicznych (głód, sen), poprzez emocjonalne i duchowe (bliskość, pomoc, zaufanie, bycie ważnym, słyszanym), aż do pojęć mocno abstrakcyjnych, takich jak potrzeba zmiany czy potrzeba piękna. Życie w rodzinie, w bliskości sprzyja nauce dostrzegania własnych i cudzych potrzeb. Dzięki obserwacji tego, w jaki sposób rodzice zaspokajają swoje potrzeby, dzieci uczą się rozpoznawania i zaspokajania własnych. Rodzic również zaspokaja pierwsze potrzeby dziecka, gdy nie jest ono jeszcze w stanie zająć się nimi samodzielnie.
Pierwszymi, podstawowymi potrzebami emocjonalnymi małego człowieka są bezpieczeństwo i przynależność. Bezpieczeństwo oznacza możliwość bycia bezwarunkowo zaakceptowanym, przynależność zaś – możliwość stania się częścią czegoś większego. Poczucie elementarnego bezpieczeństwa w relacji z opiekunem sprawia, że bez większych trudności dziecko będzie w stanie budować je także na zewnątrz rodziny w dorosłym życiu.
Rodzina to środowisko, w którym dzięki zaspokojeniu ważnych dla nas potrzeb doświadczamy dobrostanu, a w konsekwencji – rozwoju. Dobrostan wpływa pozytywnie na rozwój, na inicjatywę, aktywność wewnątrz, jak i na zewnątrz. Zatem nie tylko rodzina staje się przestrzenią zaspokajania określonych potrzeb, ale samo bycie w rodzinie stanowi strategię ich zaspokajania.
Strategią nazywamy takie działanie, bądź brak działania, które służy zaspokojeniu potrzeby. By skutecznie komunikować się wewnątrz naszej rodzinnej struktury, musimy uświadomić sobie, czego potrzebujemy i czego szukamy.
Są potrzeby, na które odpowiedź nie znajduje się bezpośrednio w rodzinie. Potrzebę kreatywności lub twórczego rozwoju powinniśmy zaspokajać na zewnątrz. Wybieramy jednak świadomie takie strategie ich zaspokajania, żeby nie wpływały one negatywnie na rodzinę – nasz punkt odniesienia. Czyli: uzdolniona twórczo mama chodzi na lekcje malarstwa we wtorki po południu (potrzeba kreatywności i strategia jej zaspokojenia), ojciec zaś w tym czasie opiekuje się dziećmi (ojciec – potrzeba bycia ważnym i niezbędnym, dzieci – potrzeba bycia zaopiekowanym).
Gdy funkcjonujemy w rodzinie, wybieramy rzeczy, które służą nam samym, jednak pod warunkiem, że nie są one wymierzone bezpośrednio przeciwko potrzebom innych członków rodziny. Podejmując ważne dla własnego „ja” i własnej tożsamości decyzje, uwzględniamy potrzeby naszej rodziny i to, jakie konsekwencje tej decyzji poniosą mąż, dzieci czy nawet dziadkowie. Warto pamiętać, że współtworząc rodzinę, zawsze pozostajemy wolnymi ludźmi, ale prędzej czy później konsekwencje (np. wynikłe z decyzji o powrocie na studia jednego z opiekunów) dotkną wszystkich jej członków (partner lub partnerka, zobligowani teraz do większej partycypacji w opiece; dzieci, które mogą odczuwać odrzucenie i ciężko je przeżywać). By zbudować porozumienie oparte na zaufaniu i bezpieczeństwie, respektujemy w taki sam sposób potrzeby wszystkich członków wspólnoty rodzinnej. Pozwala to na budowanie równoważnego znaczenia każdej osoby w rodzinie.
Tak naprawdę potrzeby jednego człowieka niewiele różnią się od potrzeb drugiego. Jak to możliwe, skoro mamy wszyscy przeróżne pragnienia, marzenia i plany? Być może potrzeby są bardzo podobne, jednak znacząco różnią się w obrębie strategii ich zaspokajania. Równorzędność potrzeb to nic innego jak uznanie tego faktu. Nie oznacza całkowitej równości między rodzicami a dziećmi. Z uwagi na możliwości psychofizyczne, etap rozwojowy i zasoby poznawcze nie możemy przyjąć, że dzieci dysponują tymi samymi narzędziami co zdrowy dorosły. Jednak potrzeby dzieci muszą być w rodzinie słyszane. Muszą być równorzędne.
Gdy dzieci traktuje się w rodzinie w sposób równorzędny, do lamusa odchodzi znienawidzone przez pokolenia powiedzenie „dzieci i ryby głosu nie mają”. Nie istnieje przekonanie: „Będziesz decydować o kolorze ścian, gdy zamieszkasz we własnych domu”. Rodzice dostrzegający równorzędność potrzeb dzieci będą uwzględniali w sposób poważny i rzeczowy te z nich, które odnoszą się bezpośrednio do życia najmłodszych. Kolor ścian w pokoju, miejsce wyjazdu na wakacje, to, czy w oknie pokoju dziecięcego zawisną firanki – rodzic dostrzegający równorzędność wysłucha potrzeb dziecka, podejmie dialog i w rezultacie opracuje strategię, która będzie miała wpływ na zaspokojenie potrzeb zarówno młodego, jak i starszego członka rodziny.
Rodzic świadomy równorzędności dziecka będzie przewodnikiem i dysponentem zasobów (np. finansowych), jednak z prawdziwym zainteresowaniem wysłucha pomysłu młodego człowieka na wakacje czy kolor firanek i ścian w jego pokoju.
Zadaniem rodzica, który zwraca uwagę na równorzędność dziecka, jest też wsparcie go w ewentualnej porażce w zaspokajaniu potrzeb. W bezpiecznej relacji takie wsparcie przychodzi naturalnie i stanowi dla młodego człowieka oswojoną przestrzeń, w której może popełniać błędy i mierzyć się z ich konsekwencjami.
Jak wytłumaczyć współzależność? Nasze istnienie i nasze bycie – sam ten fakt wpływa na członków rodziny. Nawet jeśli nie angażujemy się i nie podejmujemy decyzji, to nasza obecność, świadomość tej obecności zmienia ich odbieranie świata. To relacja dwustronna, gdyż tak samo nasze dzieci wpływają na nas – poprzez ich istnienie, osobowość, specyfikę, wreszcie zachowanie i reakcje.
Jest też inny aspekt współzależności, równie ważny dla rozwoju, a więc przemiany dziecka w młodego człowieka i potem – w osobę dorosłą. Ów aspekt to świadomość, że istnieją potrzeby, które możemy zaspokoić samodzielnie, np. potrzeba snu, rozwoju czy spontaniczności, oraz takie, które zaspokoić można we wspólnocie, np. potrzeba przynależności, czułości, współpracy.
Kiedy w rodzinie pojawiają się dzieci, z jednej strony możemy obserwować ich niemal całkowitą zależność od naszej opieki, dbałości, zaangażowania. Jako rodzice zaspokajamy ich wszystkie potrzeby niemal w stu procentach. Z drugiej strony, od samego początku istnieje też drugi kanał zależności – skierowany od dziecka do rodziców. Potomstwo płacze, śpi, uśmiecha się, wodzi wzrokiem, a kilka miesięcy później zaczyna gaworzyć i samodzielnie się poruszać. Uczymy się czytać dziecko w zmiennych, dynamicznych warunkach jego rozwijającej się komunikacji i ma to przemożny wpływ na naszą percepcję rzeczywistości. Można powiedzieć, że rodzimy się jako istoty współzależne.
W moich rozmowach z rodzicami dosyć często pojawia się stwierdzenie: „Jako rodzice mamy niemal stuprocentowy wpływ na nasze dzieci”. Rzadko jednak słyszę refleksję odwrotną – że to dzieci wpływają na nas, rodziców. Najczęściej takie opinie są wygłaszane przy okazji rozmaitych trudności z zachowaniem dziecka, które wywołują nieprzyjemne emocje rodzica. Ale jaki wpływ ma na nas śpiące niczym aniołek niemowlę? Choćby taki, że korzystając z jego drzemki, możemy sami odpocząć, ugotować zupę, poczytać książkę. Łapiemy oddech, stajemy się bardziej zrelaksowani. Warto dostrzec w tym współzależność.
Kiedy rodzic podchodzi do płaczącego brzdąca, bierze go na ręce, zaczyna kołysać i maluch uspokaja się, jest to bardzo widoczna forma współzależności. To w takich momentach pojawia się myśl: „Jaki on ode mnie zależny”. Podobna myśl może zaistnieć, gdy z jakiegoś powodu rodzic nie podchodzi do dziecka i ono nie przestaje płakać. Zarówno ta sytuacja, jak i sama myśl budzą w nas różne emocje i tym samym wpływają na nasze wybory. Codzienność co krok pokazuje nam, jak jesteśmy z sobą powiązani, jacy jesteśmy współzależni.
Współodpowiedzialność jest zdolnością widzenia tego, że nasze wybory mają wpływ na drugiego człowieka. Jesteśmy w pełni odpowiedzialni za własne uczucia, potrzeby i zachcianki, jednak sposoby wyrażania tych uczuć lub strategie realizacji potrzeb działają bezpośrednio na partnera, dziecko i każdą bliską osobę w naszym otoczeniu. Współodpowiedzialność oznacza uwzględnienie potrzeb i uczuć bliskich, wówczas gdy wybieramy strategię realizacji naszych osobistych potrzeb. Współodpowiedzialność pojawia się tam, gdzie pojawia się wola bycia w kontakcie z drugim człowiekiem.
Jeśli wyobrazimy sobie relację jako tlące się palenisko, to każdy z członków rodziny dokłada do tego paleniska kolejne bierwiono. Małe dziecko dokłada do wspólnoty swoją spontaniczność, radość i lekkość. Tym samym staje się współodpowiedzialne za relację, której jest integralną częścią. Dzieje się to na poziomie wręcz nieuświadomionym, kiedy robimy rzeczy, które wydają się naturalne, niejako przypisane naszej roli w rodzinie. Dziecko zaczyna zabawę w swoim pokoju, następnie przenosi bazę do salonu, tam gdzie urzęduje reszta domowników – tym samym wnosi do pomieszczenia rozbawienie i lekkość, staje się współodpowiedzialne za to, jak potoczy się reszta popołudnia. Mama, która biega maratony, czy tato, miłośnik górskich wędrówek – oboje wpływają swoimi wyborami na to, w jaki sposób rodzina spędza wolny czas, czym się interesuje, o czym rozmawia, jakich decyzji dokonują wspólnie jej członkowie.
Decyduję się na pracę w weekend i słyszę od dzieci, że chciałyby, bym mniej pracowała, a więcej czasu spędzała z nimi na zabawie, od męża zaś – bym dbała o równowagę między pracą a odpoczynkiem. Próbuję skontaktować się z moimi potrzebami stojącymi za decyzją o pracy. Pracuję nawet w weekendy, bo czuję, że praca trenerska przyczynia się do zmiany, pozwala mi na dzielenie się umiejętnościami, wreszcie – daje poczucie bezpieczeństwa finansowego.
Przyglądam się też potrzebom rodziny w tej sytuacji – dzieci potrzebują mojej bliskości, mąż chciałby zrobić coś wspólnie. Wszyscy łakną kontaktu ze mną, potrzebują mojej troski, uwzględnienia ich, zobaczenia. Kiedy poznam potrzeby – zarówno moje, jak i mojej rodziny – będziemy mieć szansę na dialog. Poszukamy rozwiązań, spotkamy się w połowie drogi. Czasem zaspokojenie potrzeb wszystkich członków wspólnoty w tym samym czasie nie jest możliwe, jednak dialog otwiera nas na szukanie rozwiązań w przyszłości.
Dlaczego w naszym rozwoju tak ważna jest wolność? Na warsztatach zdarza mi się słyszeć z ust rodziców: „Nie możemy wyjechać na weekend, ponieważ mamy dwójkę małych dzieci”. Mąż mówi: „Nie mogę zostać dłużej w pracy, bo żona będzie niezadowolona”. Żona zaś: „Nie pójdę z przyjaciółmi do kina, bo mój mąż za nimi nie przepada”.
Kiedy czujemy jakieś ograniczenie, najczęściej szukamy winnych tej sytuacji. Nasza frustracja bywa gwałtowna, intensywna – nieprzyjemne uczucia domagają się szybkich rozwiązań. Znajdują ujście w obwinianiu. Czujemy, że nasza wolność jest ograniczana, i szukamy winnego – tego, który uniemożliwia nam realizację tych potrzeb.
Uczestników moich warsztatów zachęcam do pozostania przy swoich potrzebach, przyjrzenia się im i poszukania – razem z partnerem/partnerką – takich strategii, które uwzględnią potrzeby zarówno ich, jak i pozostałych członków wspólnoty. Już samo wzięcie pod uwagę tych potrzeb jest ważne, gdyż daje nam możliwość wyrażenia siebie.
ROLA SPOŁECZNA A RODZICIELSTWO
Żyjemy w świecie, w którym określone role społeczne wyznaczają nasze zachowania, decyzje i przestrzeń, w której przebywamy. W polskich rodzinach wciąż zbyt wiele jest Matek Polek i Surowych Ojców – nieszczęśliwych więźniów określonej roli, za mało zaś wolnych, świadomych ludzi. Nie jesteśmy w stanie całkowicie uciec od wpływu roli społecznej, jednak nie musimy patrzeć na samych siebie i innych przez jej pryzmat. Podejmując decyzję o wakacjach, możemy dopuścić do głosu stereotyp – wówczas nie pojedziemy z partnerem na urlop, bo „to rodzice, a nie dziadkowie mają wychowywać dzieci”. Możemy też kierować się wolną wolą i odpoczywając z ukochanym na plaży, dzwonić do naszych dzieci co wieczór z pytaniem, jak minął im dzień u dziadków. Wybór należy do nas.
Kiedy zostajemy rodzicami, nieświadomie wchodzimy w określone role. Wpisane są w nie specyficzne przekonania: co to znaczy być mamą, kim jest tato, jakie jest dziecko. Przekonania te mogą przeszkadzać nam w budowaniu relacji, o jakich marzymy, gdyż w pewnym momencie rola może przesłonić nam własną tożsamość. Przestajemy widzieć w sobie mężczyznę kochającego górskie wędrówki czy kobietę, która uwielbia taniec i muzykę, ponieważ obowiązki, powinności i umowy zmieniają naszą perspektywę. Patrzymy i chcemy widzieć odpowiedzialnego, rozsądnego ojca dzieciom oraz troskliwą, skupioną na dzieciach matkę. Patrzymy, koncentrując się bardziej na tym, jak ma być, niż na tym, kim teraz naprawdę jesteśmy.
O atmosferze w rodzinie – jak pisze duński pedagog i psychoterapeuta rodzinny Jesper Juul – decydują dorośli. Relacje między dorosłymi przekładają się bezpośrednio na relacje dorosły–dziecko i relacje między samymi dziećmi. Jest to wystarczający powód, bym chciała pozostać sobą, Moniką, a nie jedynie matką swoich dzieci. Kiedy buduję relację z Michałem, a nie tylko z ojcem moich córek, wtedy dużo łatwiej jest mi widzieć jego potrzeby, nie tylko potrzeby naszej rodziny.
W role społeczne wpisane są oczekiwania, wartości, a nawet uwarunkowania prawne. Kiedy staję się matką, z dużym prawdopodobieństwem:
- wykorzystam cały urlop macierzyński,
- będę karmić dziecko piersią do 6/12/24... miesiąca życia,
- będę brać zwolnienia z pracy za każdym razem, gdy moje dziecko będzie chore,
- zaangażuję się w życie przedszkola i szkoły mojego dziecka.
Jeśli angażuję się w powyższe czynności – ponieważ takie są dzisiejsze społeczne oczekiwania wobec matek – to może być mi trudno dostrzec możliwości realizacji własnych potrzeb, które niekoniecznie spełniam w obrębie rodziny. Będzie mi trudno wyobrazić sobie powrót na pół etatu do ukochanej pracy już w połowie urlopu macierzyńskiego i to, że to dziadek zabierze gorączkujące dziecko do lekarza lub że nie podniosę ręki na zebraniu po pytaniu wychowawczyni: „Kto z Państwa może upiec ciasto na bal karnawałowy?”.
Kiedy postrzegam rzeczywistość rodzinną z perspektywy roli społecznej mamy bardziej niż z własnej, indywidualnej pozycji – ograniczam sobie wybór strategii. Nie pytam siebie, czego potrzebuję. Na pierwszy plan wysuwają się potrzeby dziecka, męża, a nawet domowego zwierzęcia. Perspektywa roli każe mi dbać wyłącznie o potrzeby innych. To oni stają się centrum mojego życia, a ich potrzeby są pierwszoplanowe.
Role społeczne zabierają nam autentyczność. Istnieje mnóstwo przekonań dotyczących tego, co oznacza „dobra mama” lub nawet ta „wystarczająca”.
Dobra mama na przykład:
- rozumie swoje dzieci,
- chroni je,
- opiekuje się nimi,
- pomaga w rozwiązywaniu konfliktów,
- godzi dzieci po kłótni,
- rozwija pasje dzieci.
Można wyliczać w nieskończoność. Tymczasem słyszę krzyki dochodzące z pokoju dziecięcego. Z poczucia obowiązku, jaki spoczywa na dobrej mamie, wkraczam tam i wysłuchuję zwaśnionych stron, przytulam, tłumaczę, mediuję... Wychodzę stamtąd dopiero, gdy dzieci wrócą do zabawy, pogodzone. Jako dobra mama, która słyszy krzyki, nie sprawdzam najpierw własnego samopoczucia, nie konfrontuję się z sobą – po prostu wkładam strój superbohaterki i lecę na ratunek. Powstrzymuję buzującą irytację, którą wyraża ulotna myśl: „W tym domu ani przez chwilę nie może być spokoju!”.
Jest mi trudno, ale porzucam zajmowanie się swoją trudnością na rzecz pozostania w roli dobrej mamy, która wspiera własne dzieci. Najpierw więc zaspokajam emocjonalne potrzeby dzieci, a dopiero potem (jeśli w ogóle) swoje własne. Pozostaje pytanie: jak dać dzieciom to, czego w danym momencie samemu się nie posiada?
Kontakt z sobą wpływa na sposób, w jaki wspieramy dzieci.
Jak mam naprawdę usłyszeć dziecko, kiedy w mojej głowie kłębią się myśli, moje ciało jest zmęczone, a na pytanie, o co mi chodzi, odpowiadam „nie wiem”?
Wróćmy do naszej hipotetycznej kłótni. Gdy wejdę do pokoju zwaśnionego rodzeństwa w stanie opisanym wyżej, może uda mi się wysłuchać, co mówią dzieci. Będę potakiwać głową, a nawet odpowiem im w sposób, który sprawi, że będą usatysfakcjonowani. Niemniej zabraknie we mnie prawdziwie otwartej przestrzeni dla tego, co się dzieje. Sama nie mam kontaktu ze swoimi uczuciami, ze swoimi potrzebami, jak zatem mam skontaktować się z uczuciami i potrzebami dzieci? Na pierwszy rzut oka wygląda, że je wspieram, tyle że jest to wsparcie zewnętrzne, czyli przejęcie odpowiedzialności za sytuację, w której znajdują się dzieci. Przeciwieństwem wsparcia zewnętrznego jest wsparcie wewnętrzne – dotykające zaistniałych wydarzeń na poziomie uczuć i potrzeb.
Wsparcie zewnętrzne to taka ingerencja, w której chcemy załagodzić zaistniałą sytuację i umożliwić dzieciom powrót do stanu sprzed konfliktu.
Aby tego dokonać, możemy posłużyć się przykładowymi strategiami:
- zaproponowanie rozwiązań,
- przywołanie obowiązujących w domu zasad i ustaleń,
- podanie analogicznych przykładów z przeszłości itp.
Decydując się na takie wsparcie, chronimy co prawda dzieci przed eskalacją konfliktu, przed intensywnością emocji, jednak odbieramy im poczucie sprawstwa. Nasze zaangażowanie w poszukiwanie rozwiązań osłabia zaangażowanie dzieci. Stają się one jedynie realizatorami sytuacji, nie zaś jej współtwórcami.
Wsparcie wewnętrzne natomiast polega na „zanurzeniu się” w uczucia i potrzeby dzieci. Nie odtwarza faktów, nie dotyczy dokładnie tego, co się wydarzyło (kto pierwszy uderzył, kto co komu zabrał itp.).
Ten rodzaj wsparcia zakłada, że:
- odwołujemy się częściej do potrzeb niż do faktów,
- bardziej zadajemy pytania, niż stwierdzamy,
- więcej słuchamy, mniej mówimy (przemawiamy).
Taki rodzaj wsparcia wymaga doświadczenia w identyfikacji własnych uczuć i potrzeb. Kiedy się na nie zdecydujemy, zostawimy naszym dzieciom miejsce na własne rozwiązania i pomysły. Tak właśnie można pracować nad zaistnieniem współodpowiedzialności, współzależności i równoważności w naszej rodzinie.
PRZEKAZ TRANSGENERACYJNY
O tym, jaka jest rodzina, w której dzisiaj żyjemy, i jakimi rodzicami jesteśmy, decydują nie tylko nasze zachowania i wybory, ale też to, skąd pochodzimy, oraz korzenie naszych rodziców i dziadków. Badania z zakresu epigenetyki dowodzą, że w naszych ciałach żyją zapisane w genach doświadczenia pokoleń wstecz. W naszych rodzinach żyją też zatem inne rodziny.
Czy wiesz, że twoje komórki znajdowały się w ciele twojej babki? Kiedy ona była w piątym miesiącu ciąży z twoją matką, wewnątrz jajnika płodu były twoje komórki. Doświadczenia babci, jej myśli, środowisko, w którym przebywała – wszystko to wpływało na jej komórki ciała, a więc w tym również na twoje. Oznacza to, że wojenne traumy, powojenne nadzieje, niedostatki PRL-u i lęki transformacji mogły wpływać drogą komórkową na to, jak dziś radzimy sobie w gospodarczo-społecznej rzeczywistości początku lat dwudziestych XXI wieku.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Doświadczenie bycia dzieckiem
Nasze dzieci uczą się poprzez codzienne doświadczenia i kontakt z rodzicami. Ów rodzaj uczenia się jest pierwotnym, naturalnym sposobem budowania samowiedzy, wiedzy o świecie, wiedzy o interakcjach. Doświadczenie interakcji rodzic–dziecko będzie dla nich podstawowym modelem rodzicielstwa w przyszłości.
Takie uczenie się jest niezależne od przekazów werbalnych. Zachodzi wielozmysłowo, tym samym trudno jest je oszukać bądź zniekształcić. To, jacy jesteśmy naprawdę – wobec siebie i wobec naszych dzieci – zostawi w pamięci młodszego pokolenia ślad na całe życie.
Nie potrafię nauczyć dziecka czegoś, czego sama nie wiem. Jest to moje przekonanie, które leży u podstaw tego, co nazywam dbaniem o siebie. Dzieci otoczone są też innymi dorosłymi i oni również wpływają na nie w określony sposób. Jednak to rodzic-opiekun od pierwszych dni kładzie w dziecku ten podstawowy fundament.
Nie nauczymy dzieci autentyczności, jeśli sami nie będziemy autentyczni. Nie nauczymy ich ufności do siebie, jeśli sami mamy z tym problem. W jaki sposób rodzic, który ukrywa uczucia i zakłada maski może aktywnie wspierać autentyczność dziecka? Jak rodzic, który widzi świat jako miejsce niebezpieczne będzie aktywnie wspierał ufność potomka? Z okazaniem żalu, smutku lub bezradności czekamy na moment, w którym dziecko uśnie lub pójdzie do szkoły, a jednocześnie zapewniamy je, że należy wyrażać emocje, bo służy to zdrowiu psychicznemu. Jedziemy na rodzinne wakacje nad morze (większość była za), a równocześnie skręcamy się w cichej, niewidocznej desperacji i goryczy, bo marzyliśmy o urlopie na odludziu, z dala od głośnych knajp i pstrokatych straganów.
Mówienie dzieciom, że ludziom warto ufać, a świat jest przyjaznym miejscem, nie wystarczy, by zbudować w nich ufność. Zwłaszcza jeśli są one świadkami sytuacji, w których przechodzimy na drugą stronę ulicy, bo z naprzeciwka zbliża się do nas grupa Romów, albo w panice zawracamy na parking, przerażeni, że ktoś z nich może ukraść nam radio.
Proces uczenia się dzieci zaczyna się w nas rodzicach. Chcemy nauczyć dziecko samoakceptacji, to pochylmy się nad tym zagadnieniem u siebie – dziecko nad wyraz dobrze widzi i słyszy narzekającą przed lustrem mamę. Chcemy nauczyć dziecko dbania o siebie, to niech zobaczy, jak odpoczywamy.
Nasze podejście do siebie i stosunek do świata stają się pierwszą i często najtrwalszą lekcją życia dla naszych dzieci.
Jak zatem uczymy się bycia rodzicami? Naukę tę zaczynamy we wczesnym dzieciństwie. Korzystamy z codziennych doświadczeń i przekazu pokoleniowego. Formy tej nauki to przede wszystkim naśladownictwo, rozróżnianie i nabywanie wiedzy.
Naśladownictwo
Przez sam fakt bycia w rodzinie i obserwację własnych rodziców nabywamy doświadczenia rodzicielskiego. Pierwszą formą uczenia się dziecka jest obserwacja zjawiska, a następnie – próba jego odtworzenia na własnych warunkach. Niekiedy dzieje się to wprost – nasza mama była gospodynią domową, zatem i my jako matki rezygnujemy z pracy zawodowej, opiekujemy się dziećmi, a odpowiedzialność finansową za rodzinę oddajemy mężczyźnie. W niedzielę gotujemy rosół, a w poniedziałek pomidorówkę na rosole. W weekendy wyjeżdżamy z dziećmi za miasto. Nasz tato był harcerzem i złotą rączką, zatem i my, jako ojcowie, samodzielnie remontujemy mieszkanie, przykręcamy półki czy organizujemy w lesie ognisko dla koleżanek i kolegów naszych dzieci.
Czasem jednak robimy dokładnie na odwrót. Kiedy odczuwamy wewnętrzną niezgodę na model rodziny, w której wzrastaliśmy, postanawiamy szybko wrócić do pracy, a dziecko wysłać do żłobka. Kiedy dziecko choruje, zwolnienia bierzemy na zmianę z partnerem, w niedzielę jadamy w restauracji, a podczas kilku weekendów w roku wnuki lądują u dziadków, w czasie gdy rodzice korzystają z wypoczynku na „dorosłym” wyjeździe.
Są to jedynie przykłady, bo i dwudaniowy obiad, i wakacje bez dzieci mogą wynikać z naszych świadomych wyborów, których dokonaliśmy po głębokiej analizie swoich osobistych potrzeb. Nie muszą być to podświadomie wdrukowane doświadczenia, jednak to one są w naszym ciele zapisane najtrwalej.
Znam ludzi, którzy zarzekają się: „Przenigdy nie będę taki jak moi rodzice!”. Kibicuję im gorąco, jednak wiem, że ci „wykorzenieni” przodkowie zawsze w jakimś fragmencie pozostaną częścią naszej świadomości. Za dużo czasu spędziliśmy w towarzystwie rodziców, by do własnej rodziny wejść z zupełnie czystą kartą.
Rozróżnianie
Bycia rodzicem uczymy się też poprzez zabieg rozróżniania tego, co w naszej rodzinie było według nas dobre, a co nie do zaakceptowania; co – jako osoby dorosłe – oceniamy w kategorii zachowań wspierających relacje, a co w kategorii zachowań utrudniających relacje.
Obserwowaniu rodziców z pozycji dziecka nie towarzyszy świadomość, że oto właśnie odbywamy pierwszą i najważniejszą lekcję dla naszego przyszłego rodzicielstwa. Pojawia się ona dopiero, kiedy nasze własne dzieci są już na świecie i znienacka przyłapujemy się na gorszącej konstatacji: „Oto kopiuję moją matkę / mojego ojca!”. Wtedy też kiełkuje w nas decyzja, że albo na pewno nie chcemy tacy być, albo to znane nam z domu zachowanie jest skuteczne i chętnie będziemy z niego korzystać. Mówimy sobie: „Tak jak moja matka dam córce swobodę w wyborze i realizacji ścieżki edukacyjnej. Tak jak moi rodzice pozwolę dzieciom na wakacje z dziadkami. Tak jak mój tato będę wraz z synem spędzał czas przed zaśnięciem na wspólnym czytaniu, przeplatanym z podsumowaniem minionego dnia”.
Dopiero jako dorośli mamy zdolność, by przyjrzeć się wzorcom wyniesionym z rodziny i poddać je własnemu osądowi. Jeśli uświadamiamy sobie, że w naszej rodzinie konflikty były niepożądane i unikane, to możemy podjąć decyzję, aby w rodzinie, którą założymy, o nieporozumieniach dyskutować otwarcie i na bieżąco.
Nabywanie wiedzy
Żyjemy w czasach powszechnego dostępu do wiedzy. Rodziców wspomagają dzisiaj nie tylko doświadczenia poprzednich pokoleń, ale też nauka: psychologia rozwojowa, neurologia czy pedagogika. Dzięki nim możemy poznać te narzędzia, które wspierają rodzinne relacje, a także te, które oddziałują na naszą wspólnotę niekorzystnie. Czytamy książki, chodzimy na szkolenia i warsztaty, korzystamy z porad specjalistów. Z ich pomocą wybieramy to, co pasuje do naszej rodziny.
Zewnętrzne nabywanie wiedzy rozpoczyna się jeszcze zanim dziecko przyjdzie na świat. Korzystamy ze szkół rodzenia, czytamy o tym, czy korzystniejsze dla rozwoju małego człowieka jest spanie w osobnym łóżeczku czy spanie wspólnie z rodzicami. Studiujemy zarówno zalety, jak i wady chusty, wózka, smoczka, śpiworka i elektronicznej niani. Regały zapełniają się kolejnymi książkami, w miarę jak dziecko robi się coraz starsze – teraz czytamy o tym, czy i jak dziecku należy mówić „nie”, jak przygotować je na przyjęcie rodzeństwa, jak poradzić sobie z jego stresem przed szkołą. Korzystamy z internetu, bibliotek, lokalnych grup wsparcia, porad pediatry i trenera umiejętności rodzicielskich. Ta ogromna bańka wiedzy dla rodziców umożliwia nam wypracowanie własnych poglądów na nasz indywidualny rodzinny fenomen. Zastępuje również obecną jeszcze kilkadziesiąt lat temu bliskość wielopokoleniowego klanu.
Warto zatem otworzyć się na poszukiwanie rozwiązań problemów rodzinnych i nie zamiatać pod dywan faktu, że trudności pojawiają się także w naszym domu. Bo przecież „nas to nie dotyczy, u nas jest wspaniale, poradzimy sobie, nasze dzieci są grzeczne i posłuszne, po co nam te dobre rady, a raczej jakieś tam wymysły przemądrzałych ekspertów?”. W pracy z rodzicami niejednokrotnie zetknęłam się z taką postawą – gdy jedno z rodziców (na ogół matka) dostrzega trudności i stara się poprawić sytuację, a drugie stawia opór przed ujawnieniem jakichkolwiek komplikacji.
Dostępne w wersji pełnej
------------------------------------------------------------------------
^() Mowa o najdłuższym w historii nauk społecznych projekcie badawczym, znanym pod nazwą Harvard Study of Adult Development. Źródło: https://www.adultdevelopmentstudy.org/publications (data dostępu: 15.01.2020) (przyp. red.).Dostępne w wersji pełnej
Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu dostępu, który można odebrać w bibliotece.
Audiobook
W koszyku

Jak zrozumieć się w rodzinie - audiobook

Książka o tym, jak zazwyczaj mówimy do siebie, dlaczego często jesteśmy nieskuteczni w komunikacji i co zrobić, by dogadać się w rodzinie.

Autorka jak reżyser filmowy śledzi przebieg zwykłych rodzinnych wydarzeń, które często przeradzają się w małe dramaty, kłótnie bez celu, frustracje i nerwy. Nagle woła "STOP" i analizuje, co właściwie się stało. Dzięki temu możemy przyjrzeć się własnym zachowaniom i komunikatom, odkryć faktyczne potrzeby oraz prześledzić punkty, w których rodzi się konflikt i niezrozumienie.

Książka napisana jest prostym językiem, bo komunikacja w rodzinie powinna być prosta. Zamiast udawać, oczekiwać, robić uniki - lepiej nauczyć się mówić jasno o swoich uczuciach i potrzebach. Ważne, by umieć je również dostrzegać u innych.

Monika Szczepanik - jedna z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce trenerek komunikacji w rodzinie i edukacji. W długo wyczekiwanej książce dzieli się swoim doświadczeniem, nieprzeciętną zdolnością empatii i obserwacji. Książka powinna stać się kanonem dla tych, którzy pragną dbać o relacje w rodzinie, chcą ją rozwijać i się nią cieszyć.

Spis treści

Wstęp (9)

1. Rodzinna wspólnota (13)

Kiedy zaczyna się rodzina (13)
Co stanowi o jakości rodziny(14)
- Relacje (14)
- Potrzeby (17)
Rola społeczna a rodzicielstwo (23)
Przekaz transgeneracyjny (28)
- Doświadczenie bycia dzieckiem (30)
- Naśladownictwo (32)
- Rozróżnianie (33)
- Nabywanie wiedzy (34)
Dlaczego w rodzinie bywa nam trudno (35)

2. Porozumienie w rodzinie (39)

Komunikacja w rodzinie (42)
- Rodzina - pierwszy poligon doświadczalny (42)
Język nawykowy i język osobisty (43)
- Słowa okna i słowa mury (44)
- Co jest naszym celem (46)
- Język nawykowy (48)
- "Muszę" czy "chcę" (50)
- Język nawykowy w naszej głowie (51)
- Język osobisty (53)
- Porozumienie bez Przemocy (56)
Ocena i obserwacja (57)
- Nawyk oceniania (58)
- Skąd się biorą oceny, etykiety i interpretacje (59)
Ocena i funkcjonowanie naszego mózgu (76)
Nauka obserwacji (63)

3. Uczucia i potrzeby (69)

Czym są uczucia (69)
- Dlaczego trudno nam rozmawiać o uczuciach (70)
- Czym się różnią uczucia od myśli (71)
- Uczenie się uczuć (73)
- Uczucia i funkcjonowanie naszego mózgu (76)
- Dorosła złość (82)
Czym są potrzeby (87)
- Strategie zaspokajania potrzeb (88)
- Odkrywanie potrzeb (89)
Prośba (91)
- Czy można "skutecznie" prosić (91)
- "Nie" jako "tak" dla czegoś innego (93)
- Jak formułować prośby (95)

4. Konflikty są naturalną częścią życia (99)

Dwa scenariusze w konflikcie z dziećmi - wygrana albo przegrana (100)
Trzeci scenariusz - konflikt jako informacja o potrzebach (102)
Konflikt jako szansa (104)
Przekonania na temat konfliktów, które wspierają lub utrudniają dostrzeganie w nich szansy (109)

5. "Nie" w rodzinie (115)

"Nie" - koniec czy początek dialogu (115)
Kiedy dziecko mówi "nie" (118)
Kiedy rodzic mówi "nie" (122)

6. Jak wspierać dzieci w konfliktach (131)

Mózg dziecka dopiero dojrzewa (131)
Bez kar i nagród (133)
- Dlaczego dzieci nie potrzebują kar i nagród (138)
Narzędzia wspierające dzieci w konflikcie (139)
- Mikrokręgi - jak pomóc dzieciom dogadać się ze sobą (140)
- Minimediacje - gdy konflikt dotyczy więcej niż dwojga dzieci (144)
Rodzicielstwo przez zabawę (149)
Siła ochronna (a siła karząca) (155)

7. Filary rodziny (159)

Empatia (160)
- Zacznijmy od słuchania (162)
- Ćwiczenie empatii (164)
- Dlaczego empatia jest potrzebna (166)
- Empatyczny dialog (167)
Wgląd I empatia wobec siebie (169)
Uważność (mindfulness) ( 173)
- Świadomy oddech (175)
- Skupienie uwagi na jednej rzeczy (176)
- Wyłączenie autopilota (176)
- Zauważanie myśli i uczuć (177)
Bycie obecnym (177)
Przywództwo w rodzinie (178)
- Przywództwo "z przodu" (181)
- Przywództwo "z boku" (181)
- Przywództwo "z tyłu"(182)
Proaktywność (183)
Świętowanie (184)
Wdzięczność (185)
- "Dziennik łaski" (187)

Zakończenie (189)

Załączniki (192)

FRAGMENT KSIĄŻKI

w rodzinie">Wstęp
Jestem mamą dwóch dziewczynek – Starszej i Młodszej. Kiedy większa córka była jeszcze zupełnie mała, irytacja, frustracja i złość towarzyszyły jej na tyle często, że zaczęłam szukać ich głębszych przyczyn. Pamiętam doskonale dzień, w którym pewna dwulatka przeżywała prawie czterdziestominutową frustrację, z jej wszystkimi kolorami i odmianami. Nie mogę sobie przypomnieć, o co poszło, ale potrafię przywołać większość myśli, które pojawiały się w mojej głowie podczas tych długich minut. Pamiętam rosnącą bezsilność z każdą kolejną nieskuteczną próbą ukojenia złoszczącego się dziecka. Pamiętam malejącą z każdą minutą pisków ochotę na przytulenie bezradnej dziewczynki. Pamiętam własną złość, coraz większą. Czterdzieści minut to kawał czasu, który staje się wiecznością, gdy ktoś obok krzyczy, tupie, płacze, zamyka się w szafie, chce, żebyś podeszła bliżej lub żebyś w ogóle nie podchodziła, nie patrzyła, nic nie mówiła. Czterdzieści minut z życia dziewczynki, która nie ma pojęcia, co się z nią dzieje, i której przytrafiła się mama, która nie tylko nie wie, jak się nią zająć, ale jeszcze z każdą kolejną minutą staje się coraz bardziej bezsilna, poirytowana i zezłoszczona. No i tak to się zaczęło. Tamte czterdzieści minut sprzed dziesięciu lat zaprowadziło mnie tu, gdzie dziś jestem.
Jak mam pomóc dziecku, gdy sama potrzebuję pomocy?
Jak mam ukoić dziecko, gdy mnie samą trafia jasny szlag?
Jak mam nie wściekać się na wściekające się dziecko?
Powyższe pytania dały początek mojej rodzicielskiej przygodzie – z empatią, świadomością i autentycznością. Zrozumiałam, że zadawanie ich sprowadza się do tego najważniejszego, wręcz fundamentalnego. Zadaję je sobie, gdy jestem zmęczona, poirytowana. Zadaję je sobie, kiedy buzujące emocje usiłują przejąć nade mną kontrolę.
„O co mi chodzi?”
O co mi chodzi, gdy chcę, żeby moje dziecko przestało płakać? O co mi chodzi, gdy nie zgadzam się na trzecią bajkę? O co mi chodzi, kiedy chcę uciec gdzie pieprz rośnie albo przynajmniej zamknąć się w łazience? O co mi chodzi, do cholery?!
Rodzicielstwo nie było moim największym marzeniem, jednak stało się częścią mojego życia. A gdy już się rozsiadło na dobre, okazało się źródłem różnorodnych wyzwań, małych i dużych odkryć. Zaistniało jako pole do doświadczania i poznawania, jako miejsce rozwoju umiejętności i kompetencji w bardzo różnych obszarach, nie tylko rodzicielskich.
Nie wiem, czy nie będąc mamą, byłabym trenerką Porozumienia bez Przemocy^(). Wiem natomiast, że dzięki byciu mamą każdego dnia staję się uważniejszym przewodnikiem innych poszukujących rodziców. I tak już zostanie. Ludzie wybierający mój zawód, zawód trenera lub trenerki, nie stanowią ani grupy wybrańców, oświeconych, ani też, broń Boże, grupy modeli idealnych. Jestem rodzicem, zupełnie tak jak ty. Mam swoje mocne strony i takie, które wciąż czekają na lepsze czasy, by rozkwitnąć i np. zachwycić moje dzieci. Świętuję rodzicielskie sukcesy, opłakuję potknięcia i upadki. Cieszę się z niektórych decyzji, innych zaś żałuję. To, co zyskuję dzięki praktykowaniu Porozumienia bez Przemocy, to większa świadomość, przekonanie, że zawsze mam wybór i że zmiana też jest możliwa, zawsze.
Victor E. Frankl w swojej książce Człowiek w poszukiwaniu sensu napisał, że „pomiędzy bodźcem i reakcją jest przestrzeń: w tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi” (tłum. aut.). Porozumienie bez Przemocy, o którym tutaj opowiadam (nawet jeśli nie używam tej nazwy), jest o budowaniu przestrzeni w sobie i wokół siebie, przestrzeni, w której można dokonywać wolnych wyborów.
------------------------------------------------------------------------
^() Porozumienie bez Przemocy (ang. Nonviolent Communication, NVC) – model komunikacji interpersonalnej opracowany przez Marshalla B. Rosenberga, w którym nabycie określonych nawyków językowych (eliminacja komunikatów ocennych) oraz obserwacyjnych i samoobserwacyjnych (orientacja na własnych i rozmówcy uczuciach oraz potrzebach) może doprowadzić do całkowitego wyeliminowania dialogu opartego na konkurencji i przemocy (przyp. red.).1
Rodzinna wspólnota
Jesteśmy gatunkiem stadnym. Od zarania dziejów żyjemy we wspólnotach. Najpierwotniejszą ze społeczności i najnaturalniejszą z nich jest rodzina. Rodzimy się wśród najbliższych i kończymy życie, otoczeni nimi. Nawet ci z nas, którzy wybrali życie w pojedynkę – pochodzą z rodziny. Każdy z nas odczuwa pewnego rodzaju rodzinną przynależność. Co dzieje się, kiedy zakładamy własną rodzinę? Jak uczymy się nowych ról i co sprawia, że nie zawsze idzie nam to łatwo?
KIEDY ZACZYNA SIĘ RODZINA
Zwyczajowo za początek rodziny, za „założenie jej” uznaje się moment, w którym w świecie pary dorosłych (w małżeństwie, partnerstwie) pojawia się dziecko, co ciekawe, nie zawsze od razu jako fizyczna obecność – w świadomości dorosłych pojawia się ono często już jako idea, wyobrażenie, marzenie. Wyjątkowość projektu rodzinnego wiąże się z długim czasem jego realizacji. Ważny jest również interdyscyplinarny charakter rodzinnego przedsięwzięcia – wymaga ono od rodziców wiedzy i nabywania doświadczeń z przeróżnych dziedzin (psychologii, medycyny, nauk ścisłych, dietetyki/żywienia). Do realizacji projektu rodzicielskiego potrzebna jest także niezwykła elastyczność – nie istnieją bowiem gotowe recepty i rozwiązania.
Budując relację z własnym dzieckiem, korzystamy, najczęściej nieświadomie, ze wspomnień i doświadczeń z własnego dzieciństwa. To, jak wspominamy i postrzegamy z perspektywy czasu nasze bycie dzieckiem, nasze relacje z rodzicami, wpływa niezwykle silnie na więź, która buduje się między nami a naszymi dziećmi.
Członkowie rodziny to wszyscy bliscy, z którymi połączeni jesteśmy więzami krwi (rodzice, rodzeństwo) lub podjętymi decyzjami (mąż, partner, teściowie). Bliscy ci mogą być już nieobecni (dla mnie to np. moja zmarła babcia) lub jeszcze nie ma ich na świecie (moje wnuki). Z każdym członkiem rodziny wiążą nas relacje bezpośrednie (mama, babcia) lub pośrednie (moja prababcia czy stryj dziadka – słyszałam o nich, widziałam fotografie, są bohaterami rodowych legend). Relacje z bliskimi nas formują, możemy z łatwością dostrzec ich wpływ na nasz rozwój.
CO STANOWI O JAKOŚCI RODZINY
To jasne, że członkowie rodziny wpływają na siebie nawzajem. Jednak nie tylko to albo więzy krwi stanowią o jakości rodziny. Co zatem ją kształtuje? Opowiem o trzech ważnych pojęciach, których w książce będę używała wielokrotnie, a które według mnie mają znaczenie fundamentalne. Są to:
- relacje,
- potrzeby i ich zaspokajanie,
- równowaga pomiędzy tym, kim jesteśmy, a naszą rolą społeczną.
Relacje
Stanowią one podstawę każdej rodziny. Zaczyna się od relacji z samym sobą, potem obejmuje ona naszego partnera lub partnerkę, dziecko. Relacje bywają indywidualne, czyli z poszczególnymi członkami wspólnoty, i zbiorowe – wiążące jednostkę z grupą, a także podgrupę z podgrupą (np. rodzice–dzieci, rodzice–dziadkowie itp.). Bez szczerych, autentycznych i wysokiej jakości relacji nie zbudujemy rodziny, która ową jakość będzie przekazywała kolejnym pokoleniom.
Relacje to codzienna praktyka miłości i bliskości.
Gdy przychodzimy na świat, pojawiamy się na nim od razu głodni bliskości. Potrzeba ta realizuje się w ramionach mamy, na jej ciepłym brzuchu po porodzie, podczas posiłku przy piersi. Do mamy szybko dołączają inni – rozpoczynają się relacje i bliskość z tatą, rodzeństwem, dziadkami, ciociami i wujkami. Coraz starsi i coraz ciekawsi świata wokół poszerzamy krąg bliskich, z którymi tworzymy więzi – dołącza do nich ukochana pani Halinka z przedszkola, ulubiona ciocia z Łodzi czy obecny w życiu rodziny wujek Michał, przyjaciel taty od czasów szkoły podstawowej. Nauczyciele, rodzice kolegów z klasy, babcia koleżanki z podwórka – to, co mówią, i to, jak zwracają się do nas, w ogromnym stopniu wpływa na nasze późniejsze doświadczanie bliskości, bezpieczeństwa i dobrostanu.
Relacje tworzone i współtworzone przez nas wpływają także na ogólne poczucie szczęścia, jak również na nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. Dowodzą tego szeroko zakrojone, podłużne (czyli prowadzone na przestrzeni wielu, wielu lat, a nawet pokoleń) badania naukowców z Uniwersytetu Harvarda^(). Opowiada o nich na platformie TED ich kierownik Robert Waldinger. Przez 75 lat co roku zadawano tym samym 724 mężczyznom pytania dotyczące zarówno ich pracy, jak i rodziny. Po tym czasie obserwowania i analizowania odpowiedzi respondentów naukowcy zyskali pewność: tym, co najmocniej wpływa na dobrostan i poczucie szczęścia, są właśnie relacje – nie pieniądze, sława czy prestiż społeczny.
Wnioski płynące z badań podłużnych, prowadzonych na Uniwersytecie Harvarda:
- Relacje wpływają na nasz wewnętrzny dobrostan
Dzięki przywiązaniu do rodziny, przyjaciół, członków wspólnoty jesteśmy zdrowsi i żyjemy dłużej. Samotni, wyizolowani – podupadamy na zdrowiu, tracimy radość życia i szybciej umieramy.
- Jakość, nie zaś ilość relacji świadczy o ich udanym realizowaniu
Najistotniejszy wydaje się wzorzec więzi zaczerpnięty z własnej rodziny. Doświadczając miłości i akceptacji ze strony rodziców lub opiekunów, zwiększamy prawdopodobieństwo udanych relacji w przyszłości.
- Zaufanie do bliskich sprawia, że zdrowsze jest nie tylko nasze ciało, lecz także umysł
Przekonanie, że trwamy w relacji, w której będziemy w stanie pokonać pojawiające się później trudności, wpływa na witalność umysłu. Ludzie w relacjach pełnych zaufania rzadziej cierpią na zaniki pamięci i zaburzenia poznawcze związane ze starzeniem się.
Odkrycia zespołu Waldingera nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem. To wręcz rodzaj wiedzy zdroworozsądkowej, którą nabywamy w procesie stawania się dojrzałymi ludźmi. Mimo to budowanie relacji nadal bywa dla nas wyzwaniem.
Potrzeby
Potrzeby – to kolejne istotne pojęcie, bez znajomości którego trudno mówić o świadomym porozumieniu międzyludzkim i rodzinnym. Warunkiem wejścia w relację z drugą osobą jest dostrzeżenie tego, czego sami potrzebujemy, a potrzeby te mają bardzo szerokie spektrum, począwszy od potrzeb fizjologicznych (głód, sen), poprzez emocjonalne i duchowe (bliskość, pomoc, zaufanie, bycie ważnym, słyszanym), aż do pojęć mocno abstrakcyjnych, takich jak potrzeba zmiany czy potrzeba piękna. Życie w rodzinie, w bliskości sprzyja nauce dostrzegania własnych i cudzych potrzeb. Dzięki obserwacji tego, w jaki sposób rodzice zaspokajają swoje potrzeby, dzieci uczą się rozpoznawania i zaspokajania własnych. Rodzic również zaspokaja pierwsze potrzeby dziecka, gdy nie jest ono jeszcze w stanie zająć się nimi samodzielnie.
Pierwszymi, podstawowymi potrzebami emocjonalnymi małego człowieka są bezpieczeństwo i przynależność. Bezpieczeństwo oznacza możliwość bycia bezwarunkowo zaakceptowanym, przynależność zaś – możliwość stania się częścią czegoś większego. Poczucie elementarnego bezpieczeństwa w relacji z opiekunem sprawia, że bez większych trudności dziecko będzie w stanie budować je także na zewnątrz rodziny w dorosłym życiu.
Rodzina to środowisko, w którym dzięki zaspokojeniu ważnych dla nas potrzeb doświadczamy dobrostanu, a w konsekwencji – rozwoju. Dobrostan wpływa pozytywnie na rozwój, na inicjatywę, aktywność wewnątrz, jak i na zewnątrz. Zatem nie tylko rodzina staje się przestrzenią zaspokajania określonych potrzeb, ale samo bycie w rodzinie stanowi strategię ich zaspokajania.
Strategią nazywamy takie działanie, bądź brak działania, które służy zaspokojeniu potrzeby. By skutecznie komunikować się wewnątrz naszej rodzinnej struktury, musimy uświadomić sobie, czego potrzebujemy i czego szukamy.
Są potrzeby, na które odpowiedź nie znajduje się bezpośrednio w rodzinie. Potrzebę kreatywności lub twórczego rozwoju powinniśmy zaspokajać na zewnątrz. Wybieramy jednak świadomie takie strategie ich zaspokajania, żeby nie wpływały one negatywnie na rodzinę – nasz punkt odniesienia. Czyli: uzdolniona twórczo mama chodzi na lekcje malarstwa we wtorki po południu (potrzeba kreatywności i strategia jej zaspokojenia), ojciec zaś w tym czasie opiekuje się dziećmi (ojciec – potrzeba bycia ważnym i niezbędnym, dzieci – potrzeba bycia zaopiekowanym).
Gdy funkcjonujemy w rodzinie, wybieramy rzeczy, które służą nam samym, jednak pod warunkiem, że nie są one wymierzone bezpośrednio przeciwko potrzebom innych członków rodziny. Podejmując ważne dla własnego „ja” i własnej tożsamości decyzje, uwzględniamy potrzeby naszej rodziny i to, jakie konsekwencje tej decyzji poniosą mąż, dzieci czy nawet dziadkowie. Warto pamiętać, że współtworząc rodzinę, zawsze pozostajemy wolnymi ludźmi, ale prędzej czy później konsekwencje (np. wynikłe z decyzji o powrocie na studia jednego z opiekunów) dotkną wszystkich jej członków (partner lub partnerka, zobligowani teraz do większej partycypacji w opiece; dzieci, które mogą odczuwać odrzucenie i ciężko je przeżywać). By zbudować porozumienie oparte na zaufaniu i bezpieczeństwie, respektujemy w taki sam sposób potrzeby wszystkich członków wspólnoty rodzinnej. Pozwala to na budowanie równoważnego znaczenia każdej osoby w rodzinie.
Tak naprawdę potrzeby jednego człowieka niewiele różnią się od potrzeb drugiego. Jak to możliwe, skoro mamy wszyscy przeróżne pragnienia, marzenia i plany? Być może potrzeby są bardzo podobne, jednak znacząco różnią się w obrębie strategii ich zaspokajania. Równorzędność potrzeb to nic innego jak uznanie tego faktu. Nie oznacza całkowitej równości między rodzicami a dziećmi. Z uwagi na możliwości psychofizyczne, etap rozwojowy i zasoby poznawcze nie możemy przyjąć, że dzieci dysponują tymi samymi narzędziami co zdrowy dorosły. Jednak potrzeby dzieci muszą być w rodzinie słyszane. Muszą być równorzędne.
Gdy dzieci traktuje się w rodzinie w sposób równorzędny, do lamusa odchodzi znienawidzone przez pokolenia powiedzenie „dzieci i ryby głosu nie mają”. Nie istnieje przekonanie: „Będziesz decydować o kolorze ścian, gdy zamieszkasz we własnych domu”. Rodzice dostrzegający równorzędność potrzeb dzieci będą uwzględniali w sposób poważny i rzeczowy te z nich, które odnoszą się bezpośrednio do życia najmłodszych. Kolor ścian w pokoju, miejsce wyjazdu na wakacje, to, czy w oknie pokoju dziecięcego zawisną firanki – rodzic dostrzegający równorzędność wysłucha potrzeb dziecka, podejmie dialog i w rezultacie opracuje strategię, która będzie miała wpływ na zaspokojenie potrzeb zarówno młodego, jak i starszego członka rodziny.
Rodzic świadomy równorzędności dziecka będzie przewodnikiem i dysponentem zasobów (np. finansowych), jednak z prawdziwym zainteresowaniem wysłucha pomysłu młodego człowieka na wakacje czy kolor firanek i ścian w jego pokoju.
Zadaniem rodzica, który zwraca uwagę na równorzędność dziecka, jest też wsparcie go w ewentualnej porażce w zaspokajaniu potrzeb. W bezpiecznej relacji takie wsparcie przychodzi naturalnie i stanowi dla młodego człowieka oswojoną przestrzeń, w której może popełniać błędy i mierzyć się z ich konsekwencjami.
Jak wytłumaczyć współzależność? Nasze istnienie i nasze bycie – sam ten fakt wpływa na członków rodziny. Nawet jeśli nie angażujemy się i nie podejmujemy decyzji, to nasza obecność, świadomość tej obecności zmienia ich odbieranie świata. To relacja dwustronna, gdyż tak samo nasze dzieci wpływają na nas – poprzez ich istnienie, osobowość, specyfikę, wreszcie zachowanie i reakcje.
Jest też inny aspekt współzależności, równie ważny dla rozwoju, a więc przemiany dziecka w młodego człowieka i potem – w osobę dorosłą. Ów aspekt to świadomość, że istnieją potrzeby, które możemy zaspokoić samodzielnie, np. potrzeba snu, rozwoju czy spontaniczności, oraz takie, które zaspokoić można we wspólnocie, np. potrzeba przynależności, czułości, współpracy.
Kiedy w rodzinie pojawiają się dzieci, z jednej strony możemy obserwować ich niemal całkowitą zależność od naszej opieki, dbałości, zaangażowania. Jako rodzice zaspokajamy ich wszystkie potrzeby niemal w stu procentach. Z drugiej strony, od samego początku istnieje też drugi kanał zależności – skierowany od dziecka do rodziców. Potomstwo płacze, śpi, uśmiecha się, wodzi wzrokiem, a kilka miesięcy później zaczyna gaworzyć i samodzielnie się poruszać. Uczymy się czytać dziecko w zmiennych, dynamicznych warunkach jego rozwijającej się komunikacji i ma to przemożny wpływ na naszą percepcję rzeczywistości. Można powiedzieć, że rodzimy się jako istoty współzależne.
W moich rozmowach z rodzicami dosyć często pojawia się stwierdzenie: „Jako rodzice mamy niemal stuprocentowy wpływ na nasze dzieci”. Rzadko jednak słyszę refleksję odwrotną – że to dzieci wpływają na nas, rodziców. Najczęściej takie opinie są wygłaszane przy okazji rozmaitych trudności z zachowaniem dziecka, które wywołują nieprzyjemne emocje rodzica. Ale jaki wpływ ma na nas śpiące niczym aniołek niemowlę? Choćby taki, że korzystając z jego drzemki, możemy sami odpocząć, ugotować zupę, poczytać książkę. Łapiemy oddech, stajemy się bardziej zrelaksowani. Warto dostrzec w tym współzależność.
Kiedy rodzic podchodzi do płaczącego brzdąca, bierze go na ręce, zaczyna kołysać i maluch uspokaja się, jest to bardzo widoczna forma współzależności. To w takich momentach pojawia się myśl: „Jaki on ode mnie zależny”. Podobna myśl może zaistnieć, gdy z jakiegoś powodu rodzic nie podchodzi do dziecka i ono nie przestaje płakać. Zarówno ta sytuacja, jak i sama myśl budzą w nas różne emocje i tym samym wpływają na nasze wybory. Codzienność co krok pokazuje nam, jak jesteśmy z sobą powiązani, jacy jesteśmy współzależni.
Współodpowiedzialność jest zdolnością widzenia tego, że nasze wybory mają wpływ na drugiego człowieka. Jesteśmy w pełni odpowiedzialni za własne uczucia, potrzeby i zachcianki, jednak sposoby wyrażania tych uczuć lub strategie realizacji potrzeb działają bezpośrednio na partnera, dziecko i każdą bliską osobę w naszym otoczeniu. Współodpowiedzialność oznacza uwzględnienie potrzeb i uczuć bliskich, wówczas gdy wybieramy strategię realizacji naszych osobistych potrzeb. Współodpowiedzialność pojawia się tam, gdzie pojawia się wola bycia w kontakcie z drugim człowiekiem.
Jeśli wyobrazimy sobie relację jako tlące się palenisko, to każdy z członków rodziny dokłada do tego paleniska kolejne bierwiono. Małe dziecko dokłada do wspólnoty swoją spontaniczność, radość i lekkość. Tym samym staje się współodpowiedzialne za relację, której jest integralną częścią. Dzieje się to na poziomie wręcz nieuświadomionym, kiedy robimy rzeczy, które wydają się naturalne, niejako przypisane naszej roli w rodzinie. Dziecko zaczyna zabawę w swoim pokoju, następnie przenosi bazę do salonu, tam gdzie urzęduje reszta domowników – tym samym wnosi do pomieszczenia rozbawienie i lekkość, staje się współodpowiedzialne za to, jak potoczy się reszta popołudnia. Mama, która biega maratony, czy tato, miłośnik górskich wędrówek – oboje wpływają swoimi wyborami na to, w jaki sposób rodzina spędza wolny czas, czym się interesuje, o czym rozmawia, jakich decyzji dokonują wspólnie jej członkowie.
Decyduję się na pracę w weekend i słyszę od dzieci, że chciałyby, bym mniej pracowała, a więcej czasu spędzała z nimi na zabawie, od męża zaś – bym dbała o równowagę między pracą a odpoczynkiem. Próbuję skontaktować się z moimi potrzebami stojącymi za decyzją o pracy. Pracuję nawet w weekendy, bo czuję, że praca trenerska przyczynia się do zmiany, pozwala mi na dzielenie się umiejętnościami, wreszcie – daje poczucie bezpieczeństwa finansowego.
Przyglądam się też potrzebom rodziny w tej sytuacji – dzieci potrzebują mojej bliskości, mąż chciałby zrobić coś wspólnie. Wszyscy łakną kontaktu ze mną, potrzebują mojej troski, uwzględnienia ich, zobaczenia. Kiedy poznam potrzeby – zarówno moje, jak i mojej rodziny – będziemy mieć szansę na dialog. Poszukamy rozwiązań, spotkamy się w połowie drogi. Czasem zaspokojenie potrzeb wszystkich członków wspólnoty w tym samym czasie nie jest możliwe, jednak dialog otwiera nas na szukanie rozwiązań w przyszłości.
Dlaczego w naszym rozwoju tak ważna jest wolność? Na warsztatach zdarza mi się słyszeć z ust rodziców: „Nie możemy wyjechać na weekend, ponieważ mamy dwójkę małych dzieci”. Mąż mówi: „Nie mogę zostać dłużej w pracy, bo żona będzie niezadowolona”. Żona zaś: „Nie pójdę z przyjaciółmi do kina, bo mój mąż za nimi nie przepada”.
Kiedy czujemy jakieś ograniczenie, najczęściej szukamy winnych tej sytuacji. Nasza frustracja bywa gwałtowna, intensywna – nieprzyjemne uczucia domagają się szybkich rozwiązań. Znajdują ujście w obwinianiu. Czujemy, że nasza wolność jest ograniczana, i szukamy winnego – tego, który uniemożliwia nam realizację tych potrzeb.
Uczestników moich warsztatów zachęcam do pozostania przy swoich potrzebach, przyjrzenia się im i poszukania – razem z partnerem/partnerką – takich strategii, które uwzględnią potrzeby zarówno ich, jak i pozostałych członków wspólnoty. Już samo wzięcie pod uwagę tych potrzeb jest ważne, gdyż daje nam możliwość wyrażenia siebie.
ROLA SPOŁECZNA A RODZICIELSTWO
Żyjemy w świecie, w którym określone role społeczne wyznaczają nasze zachowania, decyzje i przestrzeń, w której przebywamy. W polskich rodzinach wciąż zbyt wiele jest Matek Polek i Surowych Ojców – nieszczęśliwych więźniów określonej roli, za mało zaś wolnych, świadomych ludzi. Nie jesteśmy w stanie całkowicie uciec od wpływu roli społecznej, jednak nie musimy patrzeć na samych siebie i innych przez jej pryzmat. Podejmując decyzję o wakacjach, możemy dopuścić do głosu stereotyp – wówczas nie pojedziemy z partnerem na urlop, bo „to rodzice, a nie dziadkowie mają wychowywać dzieci”. Możemy też kierować się wolną wolą i odpoczywając z ukochanym na plaży, dzwonić do naszych dzieci co wieczór z pytaniem, jak minął im dzień u dziadków. Wybór należy do nas.
Kiedy zostajemy rodzicami, nieświadomie wchodzimy w określone role. Wpisane są w nie specyficzne przekonania: co to znaczy być mamą, kim jest tato, jakie jest dziecko. Przekonania te mogą przeszkadzać nam w budowaniu relacji, o jakich marzymy, gdyż w pewnym momencie rola może przesłonić nam własną tożsamość. Przestajemy widzieć w sobie mężczyznę kochającego górskie wędrówki czy kobietę, która uwielbia taniec i muzykę, ponieważ obowiązki, powinności i umowy zmieniają naszą perspektywę. Patrzymy i chcemy widzieć odpowiedzialnego, rozsądnego ojca dzieciom oraz troskliwą, skupioną na dzieciach matkę. Patrzymy, koncentrując się bardziej na tym, jak ma być, niż na tym, kim teraz naprawdę jesteśmy.
O atmosferze w rodzinie – jak pisze duński pedagog i psychoterapeuta rodzinny Jesper Juul – decydują dorośli. Relacje między dorosłymi przekładają się bezpośrednio na relacje dorosły–dziecko i relacje między samymi dziećmi. Jest to wystarczający powód, bym chciała pozostać sobą, Moniką, a nie jedynie matką swoich dzieci. Kiedy buduję relację z Michałem, a nie tylko z ojcem moich córek, wtedy dużo łatwiej jest mi widzieć jego potrzeby, nie tylko potrzeby naszej rodziny.
W role społeczne wpisane są oczekiwania, wartości, a nawet uwarunkowania prawne. Kiedy staję się matką, z dużym prawdopodobieństwem:
- wykorzystam cały urlop macierzyński,
- będę karmić dziecko piersią do 6/12/24... miesiąca życia,
- będę brać zwolnienia z pracy za każdym razem, gdy moje dziecko będzie chore,
- zaangażuję się w życie przedszkola i szkoły mojego dziecka.
Jeśli angażuję się w powyższe czynności – ponieważ takie są dzisiejsze społeczne oczekiwania wobec matek – to może być mi trudno dostrzec możliwości realizacji własnych potrzeb, które niekoniecznie spełniam w obrębie rodziny. Będzie mi trudno wyobrazić sobie powrót na pół etatu do ukochanej pracy już w połowie urlopu macierzyńskiego i to, że to dziadek zabierze gorączkujące dziecko do lekarza lub że nie podniosę ręki na zebraniu po pytaniu wychowawczyni: „Kto z Państwa może upiec ciasto na bal karnawałowy?”.
Kiedy postrzegam rzeczywistość rodzinną z perspektywy roli społecznej mamy bardziej niż z własnej, indywidualnej pozycji – ograniczam sobie wybór strategii. Nie pytam siebie, czego potrzebuję. Na pierwszy plan wysuwają się potrzeby dziecka, męża, a nawet domowego zwierzęcia. Perspektywa roli każe mi dbać wyłącznie o potrzeby innych. To oni stają się centrum mojego życia, a ich potrzeby są pierwszoplanowe.
Role społeczne zabierają nam autentyczność. Istnieje mnóstwo przekonań dotyczących tego, co oznacza „dobra mama” lub nawet ta „wystarczająca”.
Dobra mama na przykład:
- rozumie swoje dzieci,
- chroni je,
- opiekuje się nimi,
- pomaga w rozwiązywaniu konfliktów,
- godzi dzieci po kłótni,
- rozwija pasje dzieci.
Można wyliczać w nieskończoność. Tymczasem słyszę krzyki dochodzące z pokoju dziecięcego. Z poczucia obowiązku, jaki spoczywa na dobrej mamie, wkraczam tam i wysłuchuję zwaśnionych stron, przytulam, tłumaczę, mediuję... Wychodzę stamtąd dopiero, gdy dzieci wrócą do zabawy, pogodzone. Jako dobra mama, która słyszy krzyki, nie sprawdzam najpierw własnego samopoczucia, nie konfrontuję się z sobą – po prostu wkładam strój superbohaterki i lecę na ratunek. Powstrzymuję buzującą irytację, którą wyraża ulotna myśl: „W tym domu ani przez chwilę nie może być spokoju!”.
Jest mi trudno, ale porzucam zajmowanie się swoją trudnością na rzecz pozostania w roli dobrej mamy, która wspiera własne dzieci. Najpierw więc zaspokajam emocjonalne potrzeby dzieci, a dopiero potem (jeśli w ogóle) swoje własne. Pozostaje pytanie: jak dać dzieciom to, czego w danym momencie samemu się nie posiada?
Kontakt z sobą wpływa na sposób, w jaki wspieramy dzieci.
Jak mam naprawdę usłyszeć dziecko, kiedy w mojej głowie kłębią się myśli, moje ciało jest zmęczone, a na pytanie, o co mi chodzi, odpowiadam „nie wiem”?
Wróćmy do naszej hipotetycznej kłótni. Gdy wejdę do pokoju zwaśnionego rodzeństwa w stanie opisanym wyżej, może uda mi się wysłuchać, co mówią dzieci. Będę potakiwać głową, a nawet odpowiem im w sposób, który sprawi, że będą usatysfakcjonowani. Niemniej zabraknie we mnie prawdziwie otwartej przestrzeni dla tego, co się dzieje. Sama nie mam kontaktu ze swoimi uczuciami, ze swoimi potrzebami, jak zatem mam skontaktować się z uczuciami i potrzebami dzieci? Na pierwszy rzut oka wygląda, że je wspieram, tyle że jest to wsparcie zewnętrzne, czyli przejęcie odpowiedzialności za sytuację, w której znajdują się dzieci. Przeciwieństwem wsparcia zewnętrznego jest wsparcie wewnętrzne – dotykające zaistniałych wydarzeń na poziomie uczuć i potrzeb.
Wsparcie zewnętrzne to taka ingerencja, w której chcemy załagodzić zaistniałą sytuację i umożliwić dzieciom powrót do stanu sprzed konfliktu.
Aby tego dokonać, możemy posłużyć się przykładowymi strategiami:
- zaproponowanie rozwiązań,
- przywołanie obowiązujących w domu zasad i ustaleń,
- podanie analogicznych przykładów z przeszłości itp.
Decydując się na takie wsparcie, chronimy co prawda dzieci przed eskalacją konfliktu, przed intensywnością emocji, jednak odbieramy im poczucie sprawstwa. Nasze zaangażowanie w poszukiwanie rozwiązań osłabia zaangażowanie dzieci. Stają się one jedynie realizatorami sytuacji, nie zaś jej współtwórcami.
Wsparcie wewnętrzne natomiast polega na „zanurzeniu się” w uczucia i potrzeby dzieci. Nie odtwarza faktów, nie dotyczy dokładnie tego, co się wydarzyło (kto pierwszy uderzył, kto co komu zabrał itp.).
Ten rodzaj wsparcia zakłada, że:
- odwołujemy się częściej do potrzeb niż do faktów,
- bardziej zadajemy pytania, niż stwierdzamy,
- więcej słuchamy, mniej mówimy (przemawiamy).
Taki rodzaj wsparcia wymaga doświadczenia w identyfikacji własnych uczuć i potrzeb. Kiedy się na nie zdecydujemy, zostawimy naszym dzieciom miejsce na własne rozwiązania i pomysły. Tak właśnie można pracować nad zaistnieniem współodpowiedzialności, współzależności i równoważności w naszej rodzinie.
PRZEKAZ TRANSGENERACYJNY
O tym, jaka jest rodzina, w której dzisiaj żyjemy, i jakimi rodzicami jesteśmy, decydują nie tylko nasze zachowania i wybory, ale też to, skąd pochodzimy, oraz korzenie naszych rodziców i dziadków. Badania z zakresu epigenetyki dowodzą, że w naszych ciałach żyją zapisane w genach doświadczenia pokoleń wstecz. W naszych rodzinach żyją też zatem inne rodziny.
Czy wiesz, że twoje komórki znajdowały się w ciele twojej babki? Kiedy ona była w piątym miesiącu ciąży z twoją matką, wewnątrz jajnika płodu były twoje komórki. Doświadczenia babci, jej myśli, środowisko, w którym przebywała – wszystko to wpływało na jej komórki ciała, a więc w tym również na twoje. Oznacza to, że wojenne traumy, powojenne nadzieje, niedostatki PRL-u i lęki transformacji mogły wpływać drogą komórkową na to, jak dziś radzimy sobie w gospodarczo-społecznej rzeczywistości początku lat dwudziestych XXI wieku.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Doświadczenie bycia dzieckiem
Nasze dzieci uczą się poprzez codzienne doświadczenia i kontakt z rodzicami. Ów rodzaj uczenia się jest pierwotnym, naturalnym sposobem budowania samowiedzy, wiedzy o świecie, wiedzy o interakcjach. Doświadczenie interakcji rodzic–dziecko będzie dla nich podstawowym modelem rodzicielstwa w przyszłości.
Takie uczenie się jest niezależne od przekazów werbalnych. Zachodzi wielozmysłowo, tym samym trudno jest je oszukać bądź zniekształcić. To, jacy jesteśmy naprawdę – wobec siebie i wobec naszych dzieci – zostawi w pamięci młodszego pokolenia ślad na całe życie.
Nie potrafię nauczyć dziecka czegoś, czego sama nie wiem. Jest to moje przekonanie, które leży u podstaw tego, co nazywam dbaniem o siebie. Dzieci otoczone są też innymi dorosłymi i oni również wpływają na nie w określony sposób. Jednak to rodzic-opiekun od pierwszych dni kładzie w dziecku ten podstawowy fundament.
Nie nauczymy dzieci autentyczności, jeśli sami nie będziemy autentyczni. Nie nauczymy ich ufności do siebie, jeśli sami mamy z tym problem. W jaki sposób rodzic, który ukrywa uczucia i zakłada maski może aktywnie wspierać autentyczność dziecka? Jak rodzic, który widzi świat jako miejsce niebezpieczne będzie aktywnie wspierał ufność potomka? Z okazaniem żalu, smutku lub bezradności czekamy na moment, w którym dziecko uśnie lub pójdzie do szkoły, a jednocześnie zapewniamy je, że należy wyrażać emocje, bo służy to zdrowiu psychicznemu. Jedziemy na rodzinne wakacje nad morze (większość była za), a równocześnie skręcamy się w cichej, niewidocznej desperacji i goryczy, bo marzyliśmy o urlopie na odludziu, z dala od głośnych knajp i pstrokatych straganów.
Mówienie dzieciom, że ludziom warto ufać, a świat jest przyjaznym miejscem, nie wystarczy, by zbudować w nich ufność. Zwłaszcza jeśli są one świadkami sytuacji, w których przechodzimy na drugą stronę ulicy, bo z naprzeciwka zbliża się do nas grupa Romów, albo w panice zawracamy na parking, przerażeni, że ktoś z nich może ukraść nam radio.
Proces uczenia się dzieci zaczyna się w nas rodzicach. Chcemy nauczyć dziecko samoakceptacji, to pochylmy się nad tym zagadnieniem u siebie – dziecko nad wyraz dobrze widzi i słyszy narzekającą przed lustrem mamę. Chcemy nauczyć dziecko dbania o siebie, to niech zobaczy, jak odpoczywamy.
Nasze podejście do siebie i stosunek do świata stają się pierwszą i często najtrwalszą lekcją życia dla naszych dzieci.
Jak zatem uczymy się bycia rodzicami? Naukę tę zaczynamy we wczesnym dzieciństwie. Korzystamy z codziennych doświadczeń i przekazu pokoleniowego. Formy tej nauki to przede wszystkim naśladownictwo, rozróżnianie i nabywanie wiedzy.
Naśladownictwo
Przez sam fakt bycia w rodzinie i obserwację własnych rodziców nabywamy doświadczenia rodzicielskiego. Pierwszą formą uczenia się dziecka jest obserwacja zjawiska, a następnie – próba jego odtworzenia na własnych warunkach. Niekiedy dzieje się to wprost – nasza mama była gospodynią domową, zatem i my jako matki rezygnujemy z pracy zawodowej, opiekujemy się dziećmi, a odpowiedzialność finansową za rodzinę oddajemy mężczyźnie. W niedzielę gotujemy rosół, a w poniedziałek pomidorówkę na rosole. W weekendy wyjeżdżamy z dziećmi za miasto. Nasz tato był harcerzem i złotą rączką, zatem i my, jako ojcowie, samodzielnie remontujemy mieszkanie, przykręcamy półki czy organizujemy w lesie ognisko dla koleżanek i kolegów naszych dzieci.
Czasem jednak robimy dokładnie na odwrót. Kiedy odczuwamy wewnętrzną niezgodę na model rodziny, w której wzrastaliśmy, postanawiamy szybko wrócić do pracy, a dziecko wysłać do żłobka. Kiedy dziecko choruje, zwolnienia bierzemy na zmianę z partnerem, w niedzielę jadamy w restauracji, a podczas kilku weekendów w roku wnuki lądują u dziadków, w czasie gdy rodzice korzystają z wypoczynku na „dorosłym” wyjeździe.
Są to jedynie przykłady, bo i dwudaniowy obiad, i wakacje bez dzieci mogą wynikać z naszych świadomych wyborów, których dokonaliśmy po głębokiej analizie swoich osobistych potrzeb. Nie muszą być to podświadomie wdrukowane doświadczenia, jednak to one są w naszym ciele zapisane najtrwalej.
Znam ludzi, którzy zarzekają się: „Przenigdy nie będę taki jak moi rodzice!”. Kibicuję im gorąco, jednak wiem, że ci „wykorzenieni” przodkowie zawsze w jakimś fragmencie pozostaną częścią naszej świadomości. Za dużo czasu spędziliśmy w towarzystwie rodziców, by do własnej rodziny wejść z zupełnie czystą kartą.
Rozróżnianie
Bycia rodzicem uczymy się też poprzez zabieg rozróżniania tego, co w naszej rodzinie było według nas dobre, a co nie do zaakceptowania; co – jako osoby dorosłe – oceniamy w kategorii zachowań wspierających relacje, a co w kategorii zachowań utrudniających relacje.
Obserwowaniu rodziców z pozycji dziecka nie towarzyszy świadomość, że oto właśnie odbywamy pierwszą i najważniejszą lekcję dla naszego przyszłego rodzicielstwa. Pojawia się ona dopiero, kiedy nasze własne dzieci są już na świecie i znienacka przyłapujemy się na gorszącej konstatacji: „Oto kopiuję moją matkę / mojego ojca!”. Wtedy też kiełkuje w nas decyzja, że albo na pewno nie chcemy tacy być, albo to znane nam z domu zachowanie jest skuteczne i chętnie będziemy z niego korzystać. Mówimy sobie: „Tak jak moja matka dam córce swobodę w wyborze i realizacji ścieżki edukacyjnej. Tak jak moi rodzice pozwolę dzieciom na wakacje z dziadkami. Tak jak mój tato będę wraz z synem spędzał czas przed zaśnięciem na wspólnym czytaniu, przeplatanym z podsumowaniem minionego dnia”.
Dopiero jako dorośli mamy zdolność, by przyjrzeć się wzorcom wyniesionym z rodziny i poddać je własnemu osądowi. Jeśli uświadamiamy sobie, że w naszej rodzinie konflikty były niepożądane i unikane, to możemy podjąć decyzję, aby w rodzinie, którą założymy, o nieporozumieniach dyskutować otwarcie i na bieżąco.
Nabywanie wiedzy
Żyjemy w czasach powszechnego dostępu do wiedzy. Rodziców wspomagają dzisiaj nie tylko doświadczenia poprzednich pokoleń, ale też nauka: psychologia rozwojowa, neurologia czy pedagogika. Dzięki nim możemy poznać te narzędzia, które wspierają rodzinne relacje, a także te, które oddziałują na naszą wspólnotę niekorzystnie. Czytamy książki, chodzimy na szkolenia i warsztaty, korzystamy z porad specjalistów. Z ich pomocą wybieramy to, co pasuje do naszej rodziny.
Zewnętrzne nabywanie wiedzy rozpoczyna się jeszcze zanim dziecko przyjdzie na świat. Korzystamy ze szkół rodzenia, czytamy o tym, czy korzystniejsze dla rozwoju małego człowieka jest spanie w osobnym łóżeczku czy spanie wspólnie z rodzicami. Studiujemy zarówno zalety, jak i wady chusty, wózka, smoczka, śpiworka i elektronicznej niani. Regały zapełniają się kolejnymi książkami, w miarę jak dziecko robi się coraz starsze – teraz czytamy o tym, czy i jak dziecku należy mówić „nie”, jak przygotować je na przyjęcie rodzeństwa, jak poradzić sobie z jego stresem przed szkołą. Korzystamy z internetu, bibliotek, lokalnych grup wsparcia, porad pediatry i trenera umiejętności rodzicielskich. Ta ogromna bańka wiedzy dla rodziców umożliwia nam wypracowanie własnych poglądów na nasz indywidualny rodzinny fenomen. Zastępuje również obecną jeszcze kilkadziesiąt lat temu bliskość wielopokoleniowego klanu.
Warto zatem otworzyć się na poszukiwanie rozwiązań problemów rodzinnych i nie zamiatać pod dywan faktu, że trudności pojawiają się także w naszym domu. Bo przecież „nas to nie dotyczy, u nas jest wspaniale, poradzimy sobie, nasze dzieci są grzeczne i posłuszne, po co nam te dobre rady, a raczej jakieś tam wymysły przemądrzałych ekspertów?”. W pracy z rodzicami niejednokrotnie zetknęłam się z taką postawą – gdy jedno z rodziców (na ogół matka) dostrzega trudności i stara się poprawić sytuację, a drugie stawia opór przed ujawnieniem jakichkolwiek komplikacji.
Dostępne w wersji pełnej
------------------------------------------------------------------------
^() Mowa o najdłuższym w historii nauk społecznych projekcie badawczym, znanym pod nazwą Harvard Study of Adult Development. Źródło: https://www.adultdevelopmentstudy.org/publications (data dostępu: 15.01.2020) (przyp. red.).Dostępne w wersji pełnej
Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu dostępu, który można odebrać w bibliotece.
E-book
W koszyku

Przez blisko pół wieku po zakończeniu II wojny światowej Polska znajdowała się w sowieckiej strefie wpływów. Oznaczało to konieczność uczestnictwa w rywalizacji między ZSRR i Stanami Zjednoczonymi oraz ich sojusznikami. Świat ogarnęła długa i niepewna Zimna Wojna.

Dr Tomasz Leszkowicz zaprasza nas do koszar, na poligony i pola walki, a także uchyla drzwi do gabinetów w Warszawie i Moskwie, gdzie zapadały postanowienia o praktycznej stronie „braterstwa broni”.

Czy marszałek Konstanty Rokossowski stworzył siłę LWP? Jak dowództwo Sił Zbrojnych PRL przygotowywało się do wybuchu III wojny światowej? Co polscy żołnierze robili na Synaju i Wzgórzach Golan?

Autor w oparciu o bogatą kwerendę źródłową prezentuje Ludowe Wojsko Polskie jako bardzo złożony i wieloaspektowy organizm. Było ono nie tylko siłą zbrojną gotową realizować polecenia komunistycznych decydentów, ale również narzędziem politycznej indoktrynacji oraz przestrzenią rozkwitu błyskotliwych karier.
Tomasz Leszkowicz (ur. 1988) – doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Członek redakcji merytorycznej Histmag.org od października 2006 roku, redaktor naczelny w latach 2014–2017. Specjalizuje się w historii XX wieku, interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W wolnym czasie gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu dostępu, który można odebrać w bibliotece.
Audiobook
W koszyku

Przez blisko pół wieku po zakończeniu II wojny światowej Polska znajdowała się w sowieckiej strefie wpływów. Oznaczało to konieczność uczestnictwa w rywalizacji między ZSRR i Stanami Zjednoczonymi oraz ich sojusznikami. Świat ogarnęła długa i niepewna Zimna Wojna.

Dr Tomasz Leszkowicz zaprasza nas do koszar, na poligony i pola walki, a także uchyla drzwi do gabinetów w Warszawie i Moskwie, gdzie zapadały postanowienia o praktycznej stronie „braterstwa broni”.

Czy marszałek Konstanty Rokossowski stworzył siłę LWP? Jak dowództwo Sił Zbrojnych PRL przygotowywało się do wybuchu III wojny światowej? Co polscy żołnierze robili na Synaju i Wzgórzach Golan?

Autor w oparciu o bogatą kwerendę źródłową prezentuje Ludowe Wojsko Polskie jako bardzo złożony i wieloaspektowy organizm. Było ono nie tylko siłą zbrojną gotową realizować polecenia komunistycznych decydentów, ale również narzędziem politycznej indoktrynacji oraz przestrzenią rozkwitu błyskotliwych karier.

Tomasz Leszkowicz (ur. 1988) – doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Członek redakcji merytorycznej Histmag.org od października 2006 roku, redaktor naczelny w latach 2014–2017. Specjalizuje się w historii XX wieku, interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W wolnym czasie gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu dostępu, który można odebrać w bibliotece.
Książka
W koszyku
Znaki szczególne / Paulina Wilk. - Kraków : Wydawnictwo Literackie, 2014. - 248, [8] s. : il. ; 21 cm.
Na okł.: Pierwsza autobiografia pokolenia urodzonych około 1980 roku - dzieci polskiej transformacji.
„Znaki szczególne” to prywatny zapis dorastania w czasie demokratycznych przemian. Osobista i poruszająca historia do rodzinnego czytania. Współczesna Polska ujęta w autobiograficznej opowieści trzydziestolatki, która razem z rówieśnikami przeżywała zachwyty i rozczarowania nową rzeczywistością. Ukształtowani w okresie gwałtownych przemian i entuzjastycznej atmosferze wolności, stworzyli różnorodne pokolenie. Autorka, jak wszystkie dzieci transformacji, nosi własne znaki szczególne. Od lat osiemdziesiątych XX wieku do dziś. Od socjalistycznych podwórek do open space i przestrzeni wirtualnej. Od pożyczanych rowerów i kapsli do kupionych na kredyt mieszkań i samochodów. Od pomysłowych zabaw na dywanie do schematycznych zadań w koncernach. I od baśniowej wizji demokracji do realnej, gorzkiej polityki. „Znaki szczególne” są zapisem dorastania w wolności, która także dzieciom i nastolatkom postawiła zaskakujące wyzwania. Ostatni obywatele PRL, a jednocześnie pierwsi obywatele wolnej Polski - są generacją szczególną. Przecięci na pół, starzy i nowi zarazem. Wychowani w poczuciu równości i oswojeni z niedostatkiem, ale dorastający w atmosferze rywalizacji i wielkich szans. Nie w pełni nowocześni, bo także nieco staromodni. Urodzona w 1980 roku autorka była jednym z dzieci porwanych przez wir przemian. Teraz ogląda własne dzieciństwo, dorastanie i dorosłość, opisuje też losy rodziny, sąsiadów i bliskich, by zrozumieć, jak głęboka, wszechobecna - i niezakończona - jest transformacja życia w Polsce. Powrót na podwórko to okazja, by z przeszłości zabrać wszystko, co potrzebne teraz w nowym, ale niekoniecznie lepszym świecie: czas wolny, wspólną przestrzeń, zdolność bycia razem i budowania kompromisów.
Ta pozycja znajduje się w zbiorach 3 placówek. Rozwiń listę, by zobaczyć szczegóły.
Wypożyczalnia dla Dorosłych
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 316 (1 egz.)
Filia Magdalena
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 316 (1 egz.)
Filia Zawodzie
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 316 (1 egz.)
Książka
W koszyku
Wilno : dzieje i obraz miasta / Ryszard Jan Czarnowski, Eugeniusz Wojdecki. - Kielce : Wydawnictwo "Jedność", copyright 2016. - 410, [5] stron : ilustracje (głównie kolorowe) ; 28 cm.
O ile większość miast, świecących jak drogie kamienie w koronie dawnej Rzeczypospolitej, poszczycić się może jedną jedyną legendą założycielską, o tyle Wilno ma ich nadmiar. Nawiązując do początkowych wywodów autorów, możemy powiedzieć, że książka ta traktowała będzie o mieście - stolicy bałtyckich legend. Brzmi to może niezwykle egzaltowanie i ociera się o grafomanię, ale jak wiadomo… w każdej legendzie jest źdźbło prawdy. Każdemu, kto odwiedza Wilno, jawi się ono jako perła baroku poprzetykana gdzieniegdzie spóźnionym, do zachodniej Europy, gotykiem. Upstrzone wielością kamienic nie ma centralnego rynku, który dla lokowanych wówczas miast wyznaczał jestestwo, punkt odniesienia. Spotykamy natomiast liczne ślady sięgania do wzorców antycznych, czego doskonałym przykładem jest chociażby miejscowa katedra. Autorzy, opracowując ten niezwykły album, wykonali tytaniczną pracę. Uraczyli nas mnóstwem informacji, znanych i nieznanych epizodów z dziejów miasta i życia wielkich jego mieszkańców. Zostały zaprezentowane w sposób bezpretensjonalny, autentyczny, często ‘od serca’. Opowieść panów, Czarnowskiego i Wojdeckiego czyta się jednym tchem, choć jej rozmiary są ogromne. W żadnym razie ta pięknie ilustrowana książka nie jest przewodnikiem po Wilnie. Najważniejsze jest co innego. To wolna od poprawnościowych wymogów, zwarta historia miłosna: o uczuciu do ojczyzny, tradycji, historii, do wszystkiego, co tak pięknie gra nam czasem w duszy (z recenzji, Krzysztof Masłoń). Ryszard Jan Czarnowski - pisarz, teoretyk sztuki, grafik. Działacz drugoobiegowego ruchu wydawniczego w PRL, za co został uhonorowany, przez Ministra Kultury i Sztuki RP, odznaczeniem Zasłużonego Działacza Kultury. Autor opracowań na ten temat, m.in.: „Lwów. Legenda zawsze wierna” oraz „Lwów - sacrum et profanum”, „Lwów. Dzieje miasta”Eugeniusz Wojdecki - założyciel i wydawca „podziemnego” wydawnictwa LOGOS. Za działalność wydawniczą odznaczony przez Ministra Kultury i Sztuki odznaczeniem Zasłużonego Działacza Kultury. Ciekawy świata podróżnik, fotografik i filmowiec. Każda jego podróż to tysiące zdjęć, godziny filmów i nowe breloki, do liczącej ponad trzy tysiące egzemplarzy kolekcji.Odbiorcy- miłośnicy historii Polski - amatorzy turystyki- osoby wrażliwe na piękno architektury i sztukiDlaczego warto sięgnąć po tę książkęAutorzy starali się skupić na najważniejszych wydarzeniach z historii Wilna, tematach zupełnie nieznanych, bądź zapomnianych. Jednocześnie obdarzyli swoją publikację bogatym wachlarzem ilustracji: fotografii, dokumentów, reprodukcji malarstwa i grafik. Jest to zatem pierwsze tak szerokie ujęcie dziejów Wilna zawarte w formie gawędy, dalekie od sztampy trudnych do przyjęcia opracowań naukowych pisanych ex cathedra. (Rec. Wydawn.)
1 placówka posiada w zbiorach tę pozycję. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Czytelnia - wypożyczenia krótkoterminowe
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. 72 (1 egz.)
E-book
W koszyku
Spokojne miasteczko, prowincjonalny klub, potajemne schadzki i... morderstwo. To wszystko w czasach PRL-u. W sielankowych Żurawicach młodzi wolny czas spędzają w klubie "Pod Zielonym Listkiem", słynącym ze schadzek i romansów. Jacek, lokalny amant, umawia się na spotkanie z ukochaną Kaliną. Nie przeczuwa jeszcze tragedii. Gdy dochodzi czternasta, Żurawicami wstrząsa dramat. Kalina zostaje napadnięta i okradziona. Półprzytomna słyszy tylko jedno słowo – "trup". Czy rozpocznie ono serię niewyjaśnionych zgonów w tym, z pozoru spokojnym, miejscu? Znajdziecie tu nie tylko zagadki kryminalne, ale i wiernie odmalowaną rzeczywistość Polski w czasach PRL. Lubicie kryminały Leopolda Tyrmanda? Jeśli tak, to pozycja dla Was!
Ta pozycja jest dostępna przez Internet. Rozwiń informację, by zobaczyć szczegóły.
Dostęp do treści elektronicznej wymaga posiadania kodu dostępu, który można odebrać w bibliotece.
Pozycja została dodana do koszyka. Jeśli nie wiesz, do czego służy koszyk, kliknij tutaj, aby poznać szczegóły.
Nie pokazuj tego więcej